Llewellyn i Tiu
Cętki i prążki
Okolice Rapsodii. Pogoda sprzyjająca. Las gęsty. Panterołak Llewellyn zwietrzył trop – podążając za nim odkrył jednak coś innego niż obiad – grupę tygrysów przemierzających okolicę. Dość nietypowo jak na te tereny. Jak się wkrótce okazało, nie mylił się – trójka była podróżnikami i (jak on!) zmiennokształtnymi. Łatwo znalazł z nimi wspólny język, a Tiu, najmłodsza z nich nie omieszkała odejść od obozowiska, by wybrać się z nim na wspólną przechadzkę… w świetle księżyca.
Llewellyn: Skąd przybywacie? Mam wrażenie, że Rapsodia nie jest celem waszej podróży – zagadnął spokojnie. Był dość bezpośredni i nie krył swojego zaciekawienia egzotyczną grupką kotowatych (jakby sam pasował do tutejszego klimatu!). – Oczywiście mogę się mylić – dodał za moment, chwilowo odrywając wzrok od gwiazd na rzecz profilu swojej nietypowej rozmówczyni.
Tiu: Och, ależ Rapsodia jest bardzo ciekawym miastem! Wiesz, jestem podróżniczką z zamiłowania, podobnie moja mistrzyni i jej mentor. Długie wyprawy są samą przyjemnością… potrafią też wiele nauczyć! Na stałe mieszkam zaś w Neverith, tam są nasze rodzinne włości. To poza Środkiem. Zwiedzanie więc niemal każdego miasta jest dla mnie samo w sobie atrakcją. Praktycznie każde jest zupełnie różne od tego do czego przywykłam! Zupełnie…
Llewellyn: Rozumiem. – Entuzjazm i słowa Tiu przypomniały mu dawne czasy. Uśmiechnął się nieco nostalgicznie. – Sam niegdyś dużo zwiedzałem i wiele się przy tym nauczyłem. To dobry powód na opuszczenie domu… – Brwi Llewellyna opadły, z kolei jego spojrzenie się zaostrzyło. – Wiesz, nigdy nie byłem w Neverith. Opowiesz mi coś o tym miejscu? Jakie masz wobec niego odczucia?
Tiu: Jest cudowne! Nie przesadzam, naprawdę! Te lekkie stroje, wszędzie kocie uszka… zapach ziół, kwiatów i wilgoci! Lata u nas kolorowe ptactwo i nie ma tych dziwnych kopytnych stworzeń… tych koni. Brr, nigdy do nich nie przywyknę. Poza tym mamy dosyć nietypowy ustrój z tego co się orientuję. Patriarchat miesza się z matriarchatem, a ludzie – z kotołakami. Ogólnie dużo u nas zwierzołaków! I te śliczne zwiewne, kolorowe spódniczki… wy nosicie dużo cięższe rzeczy. Ciężko mi było się do tego przyzwyczaić… ojej, powtórzyłam! Hihi.
Llewellyn: Dobrze jest znać miasta przychylne takim jak my. Neverith wydaje się być bardzo tolerancyjne. – Pominął temat koni, choć podobnie do tygrysołaczki nie darzył tych zwierząt zbyt silnym zaufaniem. – A co z twoimi towarzyszami podróży? Mistrzynią i… mentorem tejże mistrzyni? – Dobrze pamiętał? – Poznaliście się tam, czy już w trakcie wędrówki?
Tiu: Och, moja mentorka jest moją ciocią! Siostrą mojego taty konkretniej. Przyjechała do nas kiedyś, by zostać mentorką jednej z nas… znaczy mnie i moich sióstr (mam trzy!). Padło na mnie… jakoś tak wyszło. Strasznie się z tego cieszę! Zaczęłam treningi, podróże właśnie… och, a Ruff towarzyszy cioci prawie zawsze. Miło nam się wędruje we trójkę. Poza tym ma najwięcej doświadczenia i może nam pomóc… ale jeżeli chodzi o miasta to głównie my jesteśmy ich amatorkami. Tam gdzie niechętnie przyjmują zmiennokształtnych przybywam w ludzkiej postaci. Właśnie… jak jest tutaj? Musisz się ukrywać?
Llewellyn: Właściwie to nie znalazłem miejsca lepszego od Rapsodii. Dlatego postanowiłem tu zamieszkać. Pomimo nieukrywania się ze swoją rasą (ten puchaty ogon zbytnio rzuca się w oczy) dość szybko się zaadaptowałem. Tutejsi mieszkańcy – w głównej mierze ludzie, elfy oraz nimfy – nie parają się gnębieniem, zaś wymiar sprawiedliwości funkcjonuje nad wyraz sprawnie. Najgorsze, co mnie spotkało, to okrzyknięcie brutalem przez grupkę elfich wegan. Nie mam im tego jednak za złe. Od początku liczyłem się z tym, że mój zawód może nie zostać najlepiej odebrany przez leśne istoty. Właściwie, ciężko tutaj na cokolwiek narzekać. Władczyni jest dobrą osobą, rada czarodziejek też dba o swoją ludność. Podobno wokół miasta roztoczona jest niewidzialna bariera, która chroni je od zewnątrz. Ja jej nie wyczuwam, bo nie mam do tego smykałki, ale może z tobą jest inaczej. Potrafisz… no wiesz, rzucać kulami ognia przy pomocy pstryknięć, albo uzdrowić kogoś łamańcem językowym?
Tiu: Chodzi panu o magię? Jak najbardziej! Aczkolwiek nie używam do tego gestów czy słów. No i niestety nie umiem uzdrawiać. Jak rozumiem nie jest to pana chochlik, więc może nie będę się rozgadywać na ten temat… jednak zdradzę, że władam magią napędzaną przez emocje i pragnienia, a jedną z dziedzin, nad którą miewam przelotną kontrolę są uczucia właśnie. Ale nie wykorzystuję tego zbyt często. To dosyć… prywatne, nie sądzi pan? Nie chcę być manipulantką. No, ale niekiedy to naprawdę pomaga.
Llewellyn: Ta moc… raczej nie jest czymś, co powinno się nadużywać, ale ufam, że w twoich łapach będzie dużo bezpieczniejsza niż w wielu innych. – Uśmiechnął się. – Z taką osobowością chyba nie potrzebujesz podobnych sztuczek, by zjednać sobie przyjaciół, prawda? Nie wydaje mi się też, żebyś miała wielu wrogów, choć… warto umieć się bronić w razie potrzeby, nawet jeśli era wojen dawno przeminęła… Czy może zwłaszcza dlatego? Pokój przytępia czujność, a przecież niebezpieczeństwa atakują nie tylko od frontu. – Zamyślił się przez chwilę. – Ale tobie to chyba nie grozi? Jako pół-tygrys pewnie masz dobry zmysł walki.
Tiu: Dziękuję! Emm… mam nadzieję, że faktycznie jestem tak dobra jak raczy pan sądzić. – Zerka nieznacznie w bok. – I och tak, tak, racja! Lepiej się mieć zawsze na baczności – wszyscy mi to stale powtarzają. Od młodości, bo jestem panienką. A teraz i podróżnikiem, więc tym bardziej nie powinnam tracić czujności! Chociaż oczywiście nie każdy będzie w stanie zrobić mi krzywdę, to prawda. Nie jestem może wybitnym wojownikiem, ale mam kły i pazury, a niekiedy i masę i jednak umiem się bronić. Zwłaszcza wręcz. To nawet przyjemne, móc się tak z kimś poszarpać… tylko błagam, niech pan nie mówi w towarzystwie!
Llewellyn: Umowa stoi. – Zaśmiał się serdecznie. – A jest coś, o czym będę mógł wspomnieć? Prócz oczywiście szarpania się i podróżowania, o którym już wiem. Co lubisz robić? Czy kiedy (albo jeśli) uznasz, że twoja podróż zbliża się ku kresowi, chciałabyś zająć się czymś konkretnym? A może jeszcze się nie zdecydowałaś? Jestem ciekaw, bo dla mnie na przykład było to od początku jasne.
Tiu: Ojej! Mam nadzieję, że szybko się nie skończy! Moje podróżowanie i to wszystko! Właściwie dopiero zaczęłam… nie wyobrażam sobie powrotu do domu i… nie wiem co mogłabym robić. Teraz zwiedzam świat, poznaję rasy, zwyczaje, historie… i oczywiście zbieram tetesie! Starocia, leciwe kolekcje, pojedyncze pamiątki – naszyjniki, brosze, porcelanę, stare zabawki, obrazy, zastawę, magiczne przedmioty, wyczerpane magiczne przedmioty… wszystko co niezwykłe! W domu mogłabym co najwyżej poszukać czegoś na strychu, a tak mam dostęp do tylu innych skarbnic! Do ilu strychów, do tylu piwnic! Więc hmm… jeśli znasz kogoś kto oddałby stare rzeczy w dobre kocie ręce to możesz mu o mnie szepnąć.