Krakowie, to znowu my!

Dzisiaj zamiast normalnego Donosiciela czeka na Was wydanie specjalne, bo oto w zeszły weekend odbył się pierwszy pełnowymiarowy zlot w tym roku – przed Wami relacja z tego wydarzenia!


Jak to w przypadku poprzedniego zlotu w Krakowie było, tak i tym razem zaczął się on już w piątek. Niara i Meridion wyruszyli już wczesnym rankiem, by po drodze odwiedzić dawnych znajomych z Granicy, którzy w zlocie nie brali udziału (choć kto wie, może w przyszłości…), zaś Kronikarka spisująca tę relację w drogę wyruszyła prosto z pracy. Zresztą nie tylko ona, bo i Jane pełniąca rolę przewodnika po mieście na wieczorne spotkanie dotarła po pracowitym dniu.

Pierwszego dnia spotkaliśmy się w kameralnym, bo tylko czteroosobowym gronie, na wspólnej kolacji i rozmowach przy piwie. Był czas na pogaduszki i nadrobienie tych wszystkich historii, których nie było okazji opowiedzieć na komunikatorach. Wieczór nie był jednak specjalnie długi – Jane na drugi dzień szła rano do pracy, a reszta była po dłuższej lub krótszej podróży, więc po kilku godzinach każdy udał się w swoją stronę, by spotkać się ponownie następnego dnia.

W sobotę zaś miał miejsce właściwy zlot! Pierwsi zlotowicze zaczęli zbierać się pod pomnikiem Mickiewicza już około 15.00, a wśród nich było wiele osób, dla których był to zlotowy debiut – super, że było Was tak wielu, mamy nadzieję, że to nie był pierwszy i ostatni raz!

Kto zjawił się pod pomnikiem, zapytacie? Ano ta co spisuje te słowa (Sanaya znaczy), Jane, Wonsz z Wojenką, Ritsel, Sargybinis zwany Drugim Smokiem, Ásingerð. Udało nam się zaskakująco łatwo odnaleźć wśród zebrane na Rynku tłumu, a gdy już upewniliśmy się, że to wszyscy na ten moment, ruszyliśmy coś zjeść… A gdzie indziej wdepnąć na szybką szamkę jak nie do znanej sieciowej restauracji z dwoma złotymi łukami w logo? Tam więc się zatrzymaliśmy na chwilę nim dotarła do nas Nevaeh, wbrew przeciwnościom losu w postaci komunikacji miejskiej, która wybitnie tego dnia była dla niej złośliwa (tak na marginesie to nie tylko dla niej – Ásingerð też stoczyła z nią walkę). Skład się powiększył, wszyscy, którzy mieli taką potrzebę, napełnili żołądki, więc udaliśmy się w miejsce, gdzie miała odbyć się właściwa część zlotu – do Cybermachiny. Tam dołączyła do nas Niara – na razie bez Meridiona, bo ten musiał zaparkować samochód i miał jeszcze jedno zadanie do wykonania… ale o tym za chwilę, bo najpierw Królowa podzieliła się z nami wieścią o przygodach, jakie spotkały ją tego dnia. Otóż w trakcie odwiedzin w zoo została… ugryziona przez pazerną świnię! Kto by pomyślał, że to tak krwiożercze stworzenia, prawda? Całe szczęście Niara ma nadal komplet palców, choć jeden niepokojąco jej spuchł…

A potem się działo! Plotki, wspólne snucie planów tudzież knucie, opowiadanie o wątkach i postaciach, ale też prywatne rozmowy o tym kto gdzie pracuje, co się u niego dzieje, jakie ma plany… Aż nie sposób wszystkiego wymienić! Gdzieś w międzyczasie pojawił się pomysł, by skorzystać z uroków Cybermachiny i być może zagrać w Cards Against Humanity, lecz udało się zagrać dwie kolejki (a i to chyba niepełne?) nim pomysł został porzucony – było wiele ciekawszych rzeczy do obgadania niż skupianie się na jakiejś grze. I to po angielsku!

Na wzmiankę zasługuje jednak pewna bomba, która wybuchła około 19.00 – wtedy to okazało się, że nastąpił jakiś problem w komunikacji i Meridion zamiast dołączyć do nas w Cybermachinie poszedł pod Galerię Krakowską, gdzie miał odebrać aloesy w doniczkach przywiezione przez Wojenkę. Wszystko fajnie, lecz ona nadal była w pubie! Wszystko jednak dało się dogadać – Technomanta miał poczekać chwilę na parkingu, a Wojenka wraz z Wenszem zebrali się do powrotu do domu, bo w sumie i tak za pół godziny by wychodzili – czekała ich w końcu długa droga powrotna. Nim jednak wyszli, razem z Jane i Nevaeh wykorzystali moment, by poprosić Niarę o pozwolenie na stworzenie pewnej ragariańskiej rodzinki, którą sami zainteresowani określili jako patologiczną… Czy trzeba mówić jak niepokojąco to zabrzmiało? Zgoda wstępnie została udzielona, choć kto wie jaki będzie ciąg dalszy tej historii!

Niestety im dalej posuwał się wieczór, tym więcej osób musiało nas opuścić – jakoś trzeba do domu dotrzeć. A dla wielu była to podróż z przygodami! Sargybinisa deszcz dopadł już przy samym wejściu do Cybermachiny, Nevaeh zaś już praktycznie u celu natrafiła na małą powódź – całe szczęście do domu dotarła w jednym kawałku, a na progu przywitał ją stęskniony kot. Ostatnie zlotowe niedobitki rozeszły się chwilę przed północą i w ten oto sposób zakończyła się oficjalna część zlotu.

Ale to jeszcze nie koniec, bo już następnego dnia w znacznie mniejszym gronie – bo składającym się z Jane, Ritsel, Niary, Meridiona no i mnie – spotkaliśmy się na śniadanie w klimatycznym Edenie, gdzie dołączył do nas przesympatyczny cerber o imieniu Dexter, a z okna nieopodal obserwował nas pies, który przypominał trochę białą puchatą chmurkę i tak też został na potrzeby rozmów ochrzczony. Tego dnia mieliśmy dla siebie czas do wczesnego popołudnia, bo później każde udało się w swoją stronę.

I tak oto skończył się nasz trwający trzy dni zlot w Krakowie – na pewno nie ostatni w tym roku! Wszystkim uczestnikom dziękujemy, super było Was zobaczyć! A tym, którym nie udało się dotrzeć życzymy, by następnym razem się udało, bo im nas więcej tym weselej!

Buźka!