U Króla i Królowej…

czyli zlot w Poznaniu u Meridiona i Niary

Zlot zgodnie z rodzącą się powoli tradycją zaczął się nie w sobotę, a już w piątek. Wtedy to do Poznania dotarły pierwsze cztery uczestniczki – Ásingerð, Nuka, Frigg oraz ja, Sanaya. Z dworca odebrał nas Meridion, by uchronić nas przed nierówną walką z poznańską komunikacją miejską. Niara zaś czekała na nas w domu, by powitać nas chlebem… no dobra, nie chlebem i solą, to nie te czasy. Ciastkami czekoladowymi i zapachem sernika robionego na spontanie, jak dusza dyktowała – tak luksusowo. Poza Niarą powitały nas oczywiście administratorskie koty – w tym Melicha, która wyjątkowo tego wieczoru była grzeczna jak Meliska. Mushu nie wyszedł się przywitać, ale spoko –nie dziś to jutro.

Tego wieczoru bawiliśmy się w szóstkę do późnych godzin nocnych. Niara jak na wzorową gospodynię przystało zadbała, by każdy miał swojego jaśka do spania i ręcznik – nawet z myślą o alergikach część była zapakowana w worki, by nie dostała się do nich kocia sierść. Dostaliśmy też szczegółową instrukcję korzystania z… toalety. Bo wiecie, koty od Niary i Mera to spryciarze i niektóre potrafią sobie same otworzyć drzwi – więc lepiej się zamknąć na zamek, by nie wpadło do nas niechciane towarzystwo. Czujcie się uprzedzeni na przyszłość.

W sobotę poranek był… Powolny. I pewnie gdyby nie to, że z Wrocławia koło 11.00 dotarł do nas Xelliks, drugi dzień zlotu mógłby zacząć się dopiero popołudniu. Ale czy ktoś się spieszył? No właśnie. To i pospać można było dłużej po długich nocnych rozmowach. A gdy już dotarł Xelliks z darami od siebie i Erisa – bo pamiętacie, że zlot zbiegł się w czasie z rocznicą ślubu Niary i Meridiona? – można było wywlec się z pościeli i zasiąść do wspólnego śniadania. San stała przy garach – nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz! A gdy już wszyscy zjedli jajecznicę ze wspólnej patelni, na stół wjechał sernik Królowej i rozpoczęły się ploty w alarańskim spa. Lisz opowiadał o Serkretach tym, którzy nie znali ich historii, przy okazji streszczając wątek swój i Ezry, Nuka robiła wszystkim chętnym sesję czesania włosów, a Niara malowała Xelliksowi paznokcie na liszowy fioletowy kolor.

Popołudniu do towarzystwa dołączył Eris – jego obecność na zlocie długo była niepewna, bo przeziębił się na konwencie kilka dni wcześniej i nadal trochę pokasływał (ale tylko trochę). W darach przywiózł naklejki ze swoimi uroczymi szczurkami, dla których Niara i Meridion zaraz szukali godnego miejsca. Pojawiła się również Carmen (nie mylić z Gwen!) – jej pewnie nie znacie, bo nie urzęduje na granicy, ale to nie znaczy, że nie mogła się z nami dobrze bawić.

Dobra – pogadali, posiedzieli, to teraz pora na atrakcje. Gospodarze mianowicie zaproponowali basen! A że propozycja padła odpowiednio wcześniej, większość osób była przygotowana i bez szemrania poszli wskoczyć w stroje kąpielowe, a następnie do wody! Część osób ambitnie robiła kolejne okrążenia, część grała w piłkę wodną, a część po prostu grzała się na leżaczkach w promieniach słońca zza okna. I tak to trwało aż wszystkim głód w oczy nie spojrzał i nie zdecydowano, że pora wracać. W końcu jeszcze wypadałoby się przebrać, wysuszyć, może skoczyć po jakiś dodatkowy prowiant… Z tego ostatniego koniec końców zrezygnowano, ale i tak wróciliśmy do mieszkania, gdzie towarzystwo powoli się ogarniało, a ja w towarzystwie wiernych pomocników – Meridiona, Frigg i Nuki – przygotowywaliśmy kolację. Później, pałaszując, mogliśmy znowu oddać się plotkom – tak prywatnym jak i forumowym. Rozważaliśmy na przykład jak można by zrobić alarańskiego Rasputina, kto uważa, że Alarania przypomina gigantycznego brokuła i jak można zbierać grzyby nie widząc… Tak, nikogo oczywiście nie zdziwi, gdy w tym miejscu wspomnę, że na zlocie do życia powołana została nowa postać Nuki – Vashka?

Nadszedł jednak wieczór i część osób musiała nas opuścić – byli to Carmen i Eris. W międzyczasie zaś trzeba było przygotować leże dla lisza (jak to pięknie brzmi, prawda?), które powstało z połączenia dwóch gąbkowych materacy zszytych naprędce, ale jednocześnie bardzo profesjonalnie przez Niarę – nie takie rzeczy w życiu szyła, prawda? W ten sposób Xelliks zyskał całkiem wygodne posłanie, co jednak nie oznaczało dla niego spokojnych snów… Ale o tym za chwilę!

W pomniejszonym gronie znowu rozmawialiśmy do późnych godzin nocnych i nawet po udaniu się do łóżek nie mieliśmy dość. Pewnie gdyby nie trzeba było zwlec się z łóżek na pociąg trwałoby to może nawet do świtu. Ale no właśnie: w niedzielę trzeba było wstać i dowlec się na dworzec. No i przy pobudce okazało się, że owszem, Xelliks miał spanie bardzo wygodne, ale jednocześnie na drodze do kocich misek… I koty miały w duszy to, że ktoś tam śpi, nic nie stanie na drodze między drapieżnikiem i jego jedzeniem! Trochę więc naszego lisza podeptały – życie.

Tego ostatniego zlotu nie mieliśmy za wiele czasu na wspólną rekreację, bo większość osób miała pociąg przed południem. Tu niespodzianka! Okazało się, że czwórka z nas – Xelliks, Ásingerð, Nuka i ja – wracamy tym samym pociągiem. Niestety w całkowicie różnych wagonach, ale i tak było to zabawne. Pożegnaliśmy się więc z Niarą i Frigg, które zostały na mieszkaniu, a później z Merem, który bardzo uczynnie podrzucił nas na dworzec i tak zakończyła się główna część tego bardzo udanego poznańskiego zlotu. Wkrótce jednak dojdzie do ponownego spotkania, tym razem w klimatach Halloween! Wypatrujcie wieści na forum i do przeczytania w kolejnej relacji! A ci którzy zostawili u Niary i Mera ubrania, kosmetyki, ręczniki czy co tam jeszcze będą mieli okazję odebrać zguby.

Do zobaczenia!

~Sanaya