Rozmowy z bohaterami #6

Smilingur i Rammi

Burza była już naprawdę blisko – ciężkie chmury wisiały tak nisko, że można je było trącić pierwszym lepszym dłuższym kijem, co chwilę błyskało, jakby tuż za plecami, a wiatr dął tak mocno, że zrywał i przewracał wszystko, co nie trzymało się naprawdę mocno. Nikt w taką pogodę nie wyściubiłby nosa z domu… Więc kto pukał do drzwi Smilingura? Jakiś nawiedzony podróżnik – rudy elf z tatuażami na twarzy i głupim uśmiechem obcokrajowca.

Rammi: Uszanowanie! Mogę się u pana schronić przed burzą? Ruszę gdy tylko trochę się uspokoi. – Na jego ramionach widać było pierwsze ciemne ślady grubych kropel deszczu.

Widać było niechęć, która wstąpiła na bladą twarz gospodarza. Zastanawiał się bardzo długo, zanim bez słowa skinął głową i uchylił drzwi chatki nieco szerzej. Dobrze, że elf był smukły, bo gdyby był odrobinę grubszy, nie wszedłby do środka. A we wnętrzu pachniało świeżymi ziołami i cynamonem. W kominku wesoło trzaskał ogień, a po podłodze walały się wszelkiej maści papiery i książki. Gospodarz zamknął drzwi za przybyszem i od razu od niego odszedł. Zatrzymał się przy chwiejącym się stoliku.


Smilingur: Herbata. – Wskazał na metalowy dzbanuszek.

Rammi: Dziękuję. Jest pan… Alchemikiem? Czy może zielarzem?

Smilingur: Tak. Potrzeba czegoś?

Rammi: To… A zresztą, każdy alchemik to też zielarz, więc nieważne. Ciekawe. To domyślam się, że mieszka pan w takim miejscu ze względu na łatwość w pozyskiwaniu składników do swoich mikstur? Czy przez przepływy magii? Ponoć w niektórych szkołach to istotne.

Smilingur: Szkoły są stratą czasu. Nie praktykuję żadnej, wyznaczam nową. A mieszkam tu, bo stąd daleko gdziekolwiek. Jak zatem ty się tu pojawiłeś?

Rammi: Szedłem na skróty… Choć nie wiem czy przez to nie nadłożyłem jednak drogi… Ale to nieważne! Czyli dobrze rozumiem, że jest pan samoukiem? Fascynujące. Publikował pan już swoje odkrycia? Proszę wybaczyć, to taka akademicka ciekawość, choć przypuszczam, że pewnie woli je pan zachować dla siebie. Opracował pan podstawy swojej szkoły czy na razie to czysta intuicja?

Smilingur: Czy ja wyglądam na profesora? Nie publikuję, projekt jest prywatny i nikt nie ma do niego wglądu. Nie, dopóki rezultaty mnie nie zadowolą. Podstawą są badania genetyczne u wilków chorych na lykantropię, tyle mogę zdradzić.

Rammi: Nie trzeba być profesorem, by publikować… Ale rozumiem. Oczywiście nie nalegam na wgląd, zresztą pewnie i tak bym niewiele zrozumiał, nie moja działka. A mogę zapytać o tezę pana badań?

Smilingur: Nie jest dopracowana. Badam wiele aspektów, nie zajmuję się tylko jedną stroną medalu. Można powiedzieć, że badam cholerny dziesięciościan foremny, a nie zwykłą monetę. – Gospodarz zerknął na ślady po pazurach widoczne na przeciwległej ścianie. – Mieszanka wyjątkowo wybuchowa.

Rammi: …Przepraszam, w zasadzie powinienem od tego zacząć, ale: jak się pan nazywa? Tak bym wiedział czyje dzieło wpadło mi w ręce w przyszłości. Rammon Heike-Alsbeith – zrewanżował się natychmiast, podając gospodarzowi rękę.

Smilingur: Nie chcesz wiedzieć. A ja nie chcę mówić. Jeżeli moja praca da zamierzone skutki, wtedy się dowiesz. Wielu się dowie. Jesteś skrybą?

Rammi: Nie nalegam… Choć nie wiem czy twoje słowa bardziej mnie ekscytują czy przerażają. Ale pewnie “się dowiem”. A skrybą nie jestem, trochę zdarzyło mi się pisać, ale jestem etnografem. Podróżnikiem. Stąd nasze dziedziny się nie pokrywają, choć nie powiem, znam kilku profesorów z twojego środowiska… Znaczy o ile byś się w nim obracał. Wybacz. Nie myśl, że jestem jakimś akademickim snobem, sam nie skończyłem żadnej uczelni. A w ogóle skąd pomysł na zajęcie się tymi badaniami?

Smilingur: Ty też nie wyglądasz na uczelnianego pieska. Co do badań, powiedzmy, że… z wrodzonej ciekawości. Z naciskiem na wrodzoną. Poza tym znudziło mi się tworzenie maści na pokrzywkę i świąd.

Rammi: Ach, tak, rutyna. Doskonale się na niej zarabia i równie dobrze degraduje umysłowo. Nie dziwię się, że pociągnęło cię do własnych badań, wyglądasz na inteligentne jegomościa. Zresztą, o czym my mówimy: skoro układasz własny system alchemiczny… I cała twoja podstawowa wiedza pochodzi z ksiąg? Receptury na te “maści na pokrzywkę” i całą resztę?

Smilingur: Większości nauczyła mnie pewna kobieta. Dawno temu. Niektóre rzeczy miały mi się w przyszłości przydać. Okazało się to prawdą, ale postanowiłem poszerzyć horyzonty wiedzy. Wszystkie okoliczne biblioteki zrobiły ze mnie stałego klienta. Skoro jesteś podróżnikiem, z pewnością wiesz, o czym mówię.

Rammi: Oj tak. W jednej nawet zdarzyło mi się mieszkać przez kilka lat. Choć jestem raczej typem praktyka, więcej przebywam w terenie niż w bibliotekach… Winszuję swoją drogą, że trafiłeś na osobę, która zaszczepiła w tobie głód wiedzy. Jest to po równo błogosławieństwo i przekleństwo, ale przynajmniej życie jest dzięki temu ciekawsze.

Smilingur: Błogosławieństwa bywają przewrotne. Przekleństwa, w najgorszym wypadku, mogą stać się codziennością. – Rozległ się odległy grzmot, deszcz już tylko delikatnie stukał o szyby w oknach. – Jednego i drugiego trudno się pozbyć.

Rammi: Ładnie powiedziane. Ale właśnie, z jednym i drugim można nauczyć się żyć albo próbować z całych sił to zmienić. Nie ma chyba klątwy, której nie da się zdjąć.

Smilingur: Polemizowałbym.

Rozmowy z bohaterami #5

Llewellyn i Tiu

Awatar użytkownika
Awatar użytkownika

Cętki i prążki

Okolice Rapsodii. Pogoda sprzyjająca. Las gęsty. Panterołak Llewellyn zwietrzył trop – podążając za nim odkrył jednak coś innego niż obiad – grupę tygrysów przemierzających okolicę. Dość nietypowo jak na te tereny. Jak się wkrótce okazało, nie mylił się – trójka była podróżnikami i (jak on!) zmiennokształtnymi. Łatwo znalazł z nimi wspólny język, a Tiu, najmłodsza z nich nie omieszkała odejść od obozowiska, by wybrać się z nim na wspólną przechadzkę… w świetle księżyca.

Llewellyn: Skąd przybywacie? Mam wrażenie, że Rapsodia nie jest celem waszej podróży – zagadnął spokojnie. Był dość bezpośredni i nie krył swojego zaciekawienia egzotyczną grupką kotowatych (jakby sam pasował do tutejszego klimatu!). – Oczywiście mogę się mylić – dodał za moment, chwilowo odrywając wzrok od gwiazd na rzecz profilu swojej nietypowej rozmówczyni.

Tiu: Och, ależ Rapsodia jest bardzo ciekawym miastem! Wiesz, jestem podróżniczką z zamiłowania, podobnie moja mistrzyni i jej mentor. Długie wyprawy są samą przyjemnością… potrafią też wiele nauczyć! Na stałe mieszkam zaś w Neverith, tam są nasze rodzinne włości. To poza Środkiem. Zwiedzanie więc niemal każdego miasta jest dla mnie samo w sobie atrakcją. Praktycznie każde jest zupełnie różne od tego do czego przywykłam! Zupełnie…

Llewellyn: Rozumiem. – Entuzjazm i słowa Tiu przypomniały mu dawne czasy. Uśmiechnął się nieco nostalgicznie. – Sam niegdyś dużo zwiedzałem i wiele się przy tym nauczyłem. To dobry powód na opuszczenie domu… – Brwi Llewellyna opadły, z kolei jego spojrzenie się zaostrzyło. – Wiesz, nigdy nie byłem w Neverith. Opowiesz mi coś o tym miejscu? Jakie masz wobec niego odczucia?

Tiu: Jest cudowne! Nie przesadzam, naprawdę! Te lekkie stroje, wszędzie kocie uszka… zapach ziół, kwiatów i wilgoci! Lata u nas kolorowe ptactwo i nie ma tych dziwnych kopytnych stworzeń… tych koni. Brr, nigdy do nich nie przywyknę. Poza tym mamy dosyć nietypowy ustrój z tego co się orientuję. Patriarchat miesza się z matriarchatem, a ludzie – z kotołakami. Ogólnie dużo u nas zwierzołaków! I te śliczne zwiewne, kolorowe spódniczki… wy nosicie dużo cięższe rzeczy. Ciężko mi było się do tego przyzwyczaić… ojej, powtórzyłam! Hihi.

Llewellyn: Dobrze jest znać miasta przychylne takim jak my. Neverith wydaje się być bardzo tolerancyjne. – Pominął temat koni, choć podobnie do tygrysołaczki nie darzył tych zwierząt zbyt silnym zaufaniem. – A co z twoimi towarzyszami podróży? Mistrzynią i… mentorem tejże mistrzyni? – Dobrze pamiętał? – Poznaliście się tam, czy już w trakcie wędrówki?

Tiu: Och, moja mentorka jest moją ciocią! Siostrą mojego taty konkretniej. Przyjechała do nas kiedyś, by zostać mentorką jednej z nas… znaczy mnie i moich sióstr (mam trzy!). Padło na mnie… jakoś tak wyszło. Strasznie się z tego cieszę! Zaczęłam treningi, podróże właśnie… och, a Ruff towarzyszy cioci prawie zawsze. Miło nam się wędruje we trójkę. Poza tym ma najwięcej doświadczenia i może nam pomóc… ale jeżeli chodzi o miasta to głównie my jesteśmy ich amatorkami. Tam gdzie niechętnie przyjmują zmiennokształtnych przybywam w ludzkiej postaci. Właśnie… jak jest tutaj? Musisz się ukrywać?

Llewellyn: Właściwie to nie znalazłem miejsca lepszego od Rapsodii. Dlatego postanowiłem tu zamieszkać. Pomimo nieukrywania się ze swoją rasą (ten puchaty ogon zbytnio rzuca się w oczy) dość szybko się zaadaptowałem. Tutejsi mieszkańcy – w głównej mierze ludzie, elfy oraz nimfy – nie parają się gnębieniem, zaś wymiar sprawiedliwości funkcjonuje nad wyraz sprawnie. Najgorsze, co mnie spotkało, to okrzyknięcie brutalem przez grupkę elfich wegan. Nie mam im tego jednak za złe. Od początku liczyłem się z tym, że mój zawód może nie zostać najlepiej odebrany przez leśne istoty. Właściwie, ciężko tutaj na cokolwiek narzekać. Władczyni jest dobrą osobą, rada czarodziejek też dba o swoją ludność. Podobno wokół miasta roztoczona jest niewidzialna bariera, która chroni je od zewnątrz. Ja jej nie wyczuwam, bo nie mam do tego smykałki, ale może z tobą jest inaczej. Potrafisz… no wiesz, rzucać kulami ognia przy pomocy pstryknięć, albo uzdrowić kogoś łamańcem językowym?

Tiu: Chodzi panu o magię? Jak najbardziej! Aczkolwiek nie używam do tego gestów czy słów. No i niestety nie umiem uzdrawiać. Jak rozumiem nie jest to pana chochlik, więc może nie będę się rozgadywać na ten temat… jednak zdradzę, że władam magią napędzaną przez emocje i pragnienia, a jedną z dziedzin, nad którą miewam przelotną kontrolę są uczucia właśnie. Ale nie wykorzystuję tego zbyt często. To dosyć… prywatne, nie sądzi pan? Nie chcę być manipulantką. No, ale niekiedy to naprawdę pomaga.

Llewellyn: Ta moc… raczej nie jest czymś, co powinno się nadużywać, ale ufam, że w twoich łapach będzie dużo bezpieczniejsza niż w wielu innych. – Uśmiechnął się. – Z taką osobowością chyba nie potrzebujesz podobnych sztuczek, by zjednać sobie przyjaciół, prawda? Nie wydaje mi się też, żebyś miała wielu wrogów, choć… warto umieć się bronić w razie potrzeby, nawet jeśli era wojen dawno przeminęła… Czy może zwłaszcza dlatego? Pokój przytępia czujność, a przecież niebezpieczeństwa atakują nie tylko od frontu. – Zamyślił się przez chwilę. – Ale tobie to chyba nie grozi? Jako pół-tygrys pewnie masz dobry zmysł walki.

Tiu: Dziękuję! Emm… mam nadzieję, że faktycznie jestem tak dobra jak raczy pan sądzić. – Zerka nieznacznie w bok. – I och tak, tak, racja! Lepiej się mieć zawsze na baczności – wszyscy mi to stale powtarzają. Od młodości, bo jestem panienką. A teraz i podróżnikiem, więc tym bardziej nie powinnam tracić czujności! Chociaż oczywiście nie każdy będzie w stanie zrobić mi krzywdę, to prawda. Nie jestem może wybitnym wojownikiem, ale mam kły i pazury, a niekiedy i masę i jednak umiem się bronić. Zwłaszcza wręcz. To nawet przyjemne, móc się tak z kimś poszarpać… tylko błagam, niech pan nie mówi w towarzystwie!

Llewellyn: Umowa stoi. – Zaśmiał się serdecznie. – A jest coś, o czym będę mógł wspomnieć? Prócz oczywiście szarpania się i podróżowania, o którym już wiem. Co lubisz robić? Czy kiedy (albo jeśli) uznasz, że twoja podróż zbliża się ku kresowi, chciałabyś zająć się czymś konkretnym? A może jeszcze się nie zdecydowałaś? Jestem ciekaw, bo dla mnie na przykład było to od początku jasne.

Tiu: Ojej! Mam nadzieję, że szybko się nie skończy! Moje podróżowanie i to wszystko! Właściwie dopiero zaczęłam… nie wyobrażam sobie powrotu do domu i… nie wiem co mogłabym robić. Teraz zwiedzam świat, poznaję rasy, zwyczaje, historie… i oczywiście zbieram tetesie! Starocia, leciwe kolekcje, pojedyncze pamiątki – naszyjniki, brosze, porcelanę, stare zabawki, obrazy, zastawę, magiczne przedmioty, wyczerpane magiczne przedmioty… wszystko co niezwykłe! W domu mogłabym co najwyżej poszukać czegoś na strychu, a tak mam dostęp do tylu innych skarbnic! Do ilu strychów, do tylu piwnic! Więc hmm… jeśli znasz kogoś kto oddałby stare rzeczy w dobre kocie ręce to możesz mu o mnie szepnąć.

Alarańskie pismo obrazkowe

Dzisiaj przed Wami dodatek bardzo specjalny – Niara zdecydowała się zdradzić Wam tajemnice alarańskiego pisma obrazkowego, czyli emotek, które możecie używać na shoutboxie, w prywatnych wiadomościach, grach… Dowiecie się jak to się wszystko zaczęło, kto kiedyś był Barbie, gdzie znajdują się tajemnicze napisy, a gdzie był kiedyś… zadek. Więcej Wam nie zdradzimy – przeczytajcie i przekonajcie się sami!

Jak to się zaczęło?

Od dłuższego czasu drażniły mnie emotikony na forum. Były słabej jakości, zbyt małe, stare i brzydkie. Uznałam, że fajnie będzie wymienić „buźki”. Chciałam zrobić to już wcześniej, ale brakowało mi dostępu do bazy danych. Dopiero, kiedy Meridion przeinstalował mi system na laptopie, logowanie na serwer przestało stanowić problem. Ba! Stało się dużo, dużo łatwiejsze. Tak więc zaczęło się od wymieniania uśmieszków. Potem wpadłam na pomysł, by zmienić też zwierzątka, a że trafiło mi się kilka obrazków pasujących do stworzeń z bestiariusza uznałam, że „Dlaczego nie?”. I wpadłam po uszy. Uwielbiam kiedy coś ładnie wygląda, jest estetyczne, dopasowane i w ten sposób robienie emotikonek wciągnęło mnie jak portal na środku Pustyni Nanher. Jak trafiłam na pierwszą emotkę „fantasy” – nie pamiętam, ale wydaje mi się, że to była Niara. Znalazłam ją jako królową śniegu i zaczęłam przeglądać strony, sprawdzający, czy nie ma też innych, fajnych rysunków. Po tym jak znalazłam driadę, anielicę, diablicę i ogrom innych grafik oczywiście uznałam, że zrobienie spersonalizowanych emotek pod postacie będzie genialne. Ale przede wszystkim przyniesie radość osobom dla których je zrobię. W tym przypadku nie zależało mi na tym by było „ładnie”. Chciałam pokazać Wam, że mi zależy i podziękować za wszystko.

Jak powstaje emotka?

Taka podstawowa emotka buźki, to tylko odnalezienie grafiki bez tła i dodanie do niej obrysu. Później emotkę wgrywam na serwer, dodaje do czatu przez panel administratora, dopasowuje rozmiarem i już. Z grafikami rośliny, zwierząt czy postaciami jest więcej roboty, zazwyczaj obrazki mają tła, które trzeba usunąć ręcznie. Niestety strony, które usuwają tło automatycznie rzadko chcą współpracować z moimi grafikami. A co zaś się tyczy emotek dedykowanych, nad nimi trzeba nie raz spędzić dużo czasu.

Emotikony dedykowane

Jak wiecie, zaczęłam od Niary, która nie zajęła mi wiele czasu, choć znalezienie odpowiedniego serca, by wkleić je nad dłonie postaci chwilkę trwało. Poza tym w królowej edytowałam niewiele.

Meridion – tutaj było już poważnie. W oryginalnej wersji Meridion to Loki z Avengers. Na tej emotce zmieniłam prawie wszystko. Dodałam ubranie w zielonym kolorze, wszystkie ozdoby, które się na nim znajdują to malutkie elementy dopasowane do siebie. Korona, naramienniki, pióra, to elementy wyjęte z herbu Draconis.


Kimiko… Otóż Kimiko to Barbie! Dlaczego wybrałam do edycji właśnie Barbie? Bo miała kocie uszka. Co prawda była blondynką i wszystko miała różowe, a w dodatku „puszczała” buziaki w postaci serduszek, ale to nic. Przekolorowałam, pozmieniałam detale. Dałam zielone oczy, zmieniłam dzwoneczek w naszyjniku na pentagram i pyk, słodka Barbie zamieniła się w słodkiego zakapiora.


Emotka San przedstawiała aniołka, a właściwie anielicę o blond czuprynie i bardzo współczesnych tatuażach. Zrobiłam jej więc małe przemeblowanie, usunęłam tatuaże i zastąpiłam je innymi, przekolorowałam ciało, włosy, ubranie i mamy zadziorną alchemiczkę.

Esmeralda, Katniss, Delia i świąteczny aniołek to jedna i ta sama postać! Szok? U każdej musiałam przekolorować włosy, nawet u świątecznego aniołka, bo w oryginalne jej włosy są pomarańczowo-różowe. U Esme większość roboty robi poza i nałożona na całość czerń. A Katniss zmieniłam sukienkę i dodałam pas z róż, złowrogie skrzydełka już były. Niektóre emotki trzeba też było ubrać, na przykład świąteczną diablicę, by nie świeciła nagimi pośladkami.


Tymczasem Elion i Dearbháil skrzydełek nie miały. A królowa miała też inną fryzurę, no i brak korony. A sama korona jest prawie taka sama na avatarze. Wiedziałam, że gdzieś mam tą koronę i musiałam ją odnaleźć, żeby włożyć na głowę pokusy.


Raelka natomiast to Elsa z Krainy Lodu, tylko nieco zmieniona i z kwiatkami we włosach, ale to na pewno zauważyliście. Podejrzewam jednak, że niewiele osób domyśla się kto jest na emotce Gwennie. A jest to Ariana Grande, choć mocno zmodyfikowana, bo nie miała ani koronek, ani elfiego ucha, ani kwiatów we włosach. Obrazek podpisany jako „królowa” to również Ariana, choć tam nie musiałam niczego zmieniać.

Anielica Jaenvia jest w rzeczywistości bardzo niegrzeczna. Inne jej wizerunki, jakie udało mi się znaleźć nie nadają się do pokazywania na forum, na przykład ze względu na wystawiony środkowy palec, tudzież inne używki lub pozy. Nie mówiąc już o tym, że Yve w innych wersjach jest absolutnie niecenzuralna. Jak powiedziałam kiedyś River, wszystkie rysunki jakie widziałam z tą postacią można śmiało nazwać „50 twarzy Yve”.

Przy okazji warto wspomnieć, że magiczny kotek ze szklaną kulą nie widzi w niej wcale pioruna, a… humanoidalną, nagą pupę. Nie wnikałam co chciał z nią zrobić. (Ugryźć i podrapać?). Tak, czy siak, o mały włos wrzuciłabym tegoż kota w oryginalne, na szczęście zdążyłam przybliżyć obraz.

Ale może wróćmy do grzeczniejszych. Blanche i Niviandi to tak jak w przypadku Esme i koleżanek, ta sama postać, tylko w różnych wydaniach. Valerija ma na sobie ubranie takie jak na avatarze, jej korona także jest wyjęta „żywcem” z avataru. Muszę przyznać – nie było to proste i wymagało wiele pracy.

Mężczyzna padający na twarz w emotce dobranoc to Benedict Cumberbatch jako Sherlock Holmes. Jaka jest tajemnica Imeldy? No cóż, jej nogi były nieco zbyt długie, więc je poplątałam. Jeśli powiększycie obraz i przyjrzycie się dobrze, to na pewno wasze oko wychwyci, że nóżki satyrki do siebie nie pasują, a dziewczyna ma albo jedno, albo trzy kolana. Zależy z której strony spojrzeć. Ryan to rysunek Audrey Hepburn, a Mimosa, Wiosenka i Enadelia (ukryta na dodatkowej stronie) to Lana Del Rey, tylko w różnych wersjach i przekolorowana. Przyglądaliście się może diademowi z czatu? Coś świata? Nie? Ten sam diadem można zobaczyć w herbie Arrantalis, tylko w wersji z fioletowymi klejnotami.

Pozostałe ciekawostki

Dla tych, którzy nie bywają na discordzie: piękna, tęczowa spirala, to dzieło Erisa. Podzielił się z nami rysunkiem, który wykonywał jako pracę na studia. Spodobała się nie tylko mnie, ale też innym osobom. Początkowo funkcjonowała po prostu jako „spirala”, dopiero Wenszu zaczął używać jej jako metafory aury i teraz wyświetla się jako Aura by Eris, choć kod pozostał :spirala, dlaczego? Ponieważ zmiana kodu kasuje obrazy, jeśli ktoś użył ich wcześniej pod pierwotną nazwą.

A wiecie, że emotki KP i :mojpost kryją w sobie prawdziwy tekst, który można przeczytać? Wystarczy powiększyć, tudzież otworzyć obraz, a okaże się, że w karcie postaci pojawia się władczyni Tahira, a post to opis Zakurzonej Biblioteki. Hydra też nie miała aż tylu głów, ale od czego jest photoshop, może od tego by urosły dodatkowe łby, które trzeba ściąć. I może tutaj wspomnę, że na nowej emotce „Do boju! Na Hydrę!”, na tarczy bohaterki, nie przypadkowo znajduje się wąż z trzema głowami, które zostały magicznie rozmnożone przez… no mnie. Zaś na emotce „Hejo!”, na klapie laptopa znajduje się logo Granicy, a na grafice „Granicuje”, w laptopie przystojniaka można dostrzec screen ze strony forum. A na emotikonie „wtulanko” znajduje się oryginalna wersja Kany.

Choć staram się nie politykować na forum, to przecież wszyscy wiedzą, że popieram LGBT, bo sama należę do tego środowiska i w dużym stopniu przeniosłam to na Granicę w artykule o seksualności. Dlatego też na czacie emotka „przytulasy” przedstawia dwóch mężczyzn, a tulaski-przytulaski to dwie kobiety z kolorowymi włosami. I choć mamy też inne grafiki z przytuleniem, na których są dwie dziewczyny, to te wymienione wcześniej, zostały dodane do forum celowo, jako moje poparcie dla wszystkich, którzy kochają, a czują się wykluczeni. Pamiętajcie, Granica nikogo nie wyklucza!

~Niara

Rozmowy z Bohaterami #4

Calathal i Lotta

To była zamieć

To była zamieć! Błękity nieba przysłoniła szarość, a górzysty teren pochłonęły miliardy tańczących śnieżynek. Nawet Lotta musiała poszukać jakiegoś schronienia, by nie zostać zupełnie zasypaną.

Właśnie dlatego, siedzący w przytulnej jaskini Calathal miał niespodziewaną przyjemność zobaczyć wyłaniającą się z wirów śnieżnej burzy młodą czarodziejkę – a ta, gdy tylko wyczytała z jego aury, że nie jest ostatnim bandziorem, weszła wesoło głębiej i strzepała białe zaspy z ramiączek sukienki. Przypatrzyła się gospodarzowi, dygnęła, pomachała, uśmiechnęła się, dygnęła raz jeszcze i podeszła bliżej.

Lotta: Nie sądziłam, że ktoś tu jeszcze będzie! A w sumie mogłam. Bo kto siedziałby na zewnątrz, gdy tak nic nie widać, prawda? Nawet ja nie i pan też pewnie nie, skoro pan jest tutaj, panie…

Calathal: (jego oczy rozszerzyły się nieco, gdy spojrzał na Lottę, widocznie nie spodziewał się, że ktoś jeszcze postanowi schować się w tej konkretnej jaskini, po chwili nawet wstał i ukłonił się dziewczynie) Calathal Maldragheil. W pobliżu znajduje się sporo jaskiń, w których można schronić się przed zamiecią… Dlaczego wybrałaś akurat tą? Przez przypadek, czyli tak jak ja? Nie przeszkadza mi to, choć mnie to zaskoczyło, ale nie będę cię stąd wyganiał, panienko…?

L: Lotta! Lottana Vasco. Em… nie, chwila… Lottana Vasco-Doyle? (Przykłada palec do brody). Tak! Lottana Doyle. Vasco. A jak wyjdę za mąż to będę mieć trzy nazwiska! Tak? Hmm… chyba tak. Ale to raczej nie w tej jaskini, prawda? Znaczy pan tu jest i ja też i trafiliśmy tu przypadkiem, czyli był to zbieg okoliczności, ale nie sądzę, żebym za pana wyszła, zwłaszcza tu i teraz. Nawet jeżeli to bardzo miłe, że mnie pan, panie Mald… jak? Nie wygoni. Bardzo dziękuję. (Uśmiechnięta kłania się z wdzięcznością i szuka miejsca by usiąść).

C: Miło mi cię poznać i możesz mi mówić po imieniu. Pełnym – Calathal – albo skróconym – Cal. (Wzrusza ramionami, wskazując, że jest mu to bez różnicy, który z wariantów wybierze Lotta) I nie musisz też od razu wiązać ze mną swojej przyszłości. (śmieje się krótko) Nie wiem, jak ty na to patrzysz, ale ja sądzę, że gdy tylko zamieć przejdzie i będziemy mogli ruszyć dalej, to i tak pójdziemy w swoje strony i więcej się nie spotkamy.

L: Och, ależ to bardzo smutne Cal! Znaczy nawet nie to, że nie będziesz moim mężem, ale że tak od razu sobie pójdziemy (siada dość blisko niego). Wydajesz mi się miły. A ja już tak długo podróżuję sama… chyba, że ty tak lubisz. Jesteś tu w końcu sam. Czy może ktoś na ciebie czeka gdzieś niedaleko i pójdziecie dalej w gromadzie?

C: Przynajmniej zdążymy chwilę porozmawiać (milknie na chwilę i zdaje się czegoś nasłuchiwać), bo wygląda na to, że zamieć spędzi w pobliżu jeszcze trochę czasu. I podróżuję sam, przynajmniej aktualnie… Ale zdarza mi się pracować lub podróżować z kimś, czasem tylko z jedną osobą, a innym razem w większej lub mniejszej grupie. A jak to wygląda u ciebie? Przemierzasz Alaranię sama? Z kimś? I… gdzie się udajesz?

L: Ja zawsze wolę mieć towarzystwo! Ale czasami muszę pójść gdzieś sama, jak teraz. Już swoją wielką samodzielną podróż odbyłam i tyle mi wystarczy. Jestem dorosła i samodzielna. Więc znów podróżuję z mamą (uśmiecha się). Polubiłbyś ją, jest niższa ode mnie, ruda i zawsze ma swoje zdanie. Ale jej nie podoba się taki zimny klimat, więc czeka na mnie w mieście. A ja dostarczam wiadomość do takiego pana Pustelnika, który gdzieś tu mieszka. Często chodzimy jednak bez większego celu. Hmm… w zasadzie to nie za bardzo mam jakiś stały dom… a pan? Znaczy się, a ty Cal?

C: Kiedyś miałem coś, co bez zastanawiania się mógłbym nazwać stałym domem, ale to dawne czasy. Teraz niby jestem w trakcie podróży do tego miejsca, lecz nie jest ono tym samym, czym było wtedy (Na krótką chwilę w jego oczach pojawia się smutek). Co to twojej mamy – może i mógłbym ją polubić. Pytanie, czy ona polubiłaby mnie?

L: To zależy. Jeśli byś jej się spodobał to bardzo, a jeśli byś się spodobał mnie, to bardzo nie. Mamuś jest bardzo krytyczna do mężczyzn, którzy mogliby mnie złapać, chociaż sama lubi łapać jakichś dla siebie. Tylko jej nie wychodzi. Złapała jednego raz (to mój tata!), ale potem się skłócili, bo mają inne charaktery. Tata jest bardzo spokojny i go ścigają, a mama lubi podróżować i ściga. Chyba już rozumiem dlaczego nie mam domu… (kiwa głową). Wszyscy zawsze gdzieś w drodze. Ale jeśli ty możesz wrócić do siebie to bardzo dobrze! (Ożywia się). Nawet jeżeli miejsce się zmieniło… och, mam nadzieję, że będziesz mógł tam zostać!

C: Wolałbym tam nie zostawać. Domy zamieniły się w ruinę, a cała wioska jest bez życia. Niezamieszkana… Chociaż nawet nie jestem pewien, czy zostały tam jeszcze jakieś ślady chociażby tego, że kiedyś stały tam budynki mieszkalne… (Próbuje znaleźć inny temat, bo ten wyraźnie przywraca wspomnienia, za którymi nie przepada) Mniejsza z tym, tak myślałem o Pustelniku, o którym wspomniałaś wcześniej i wydaje mi się, że mogę wiedzieć, gdzie mieszka. Jeżeli nie postanowił przenieść się w inne miejsce.

L: Och, naprawdę!? (Jakby podświadomie pozwala zmienić temat i zapomina o wiosce). To byłoby cudownie, gdybyś mi pokazał, gdzie to jest! Bo pokażesz, prawda? (Patrzy z nadzieją).

C: Na początku chciałem ci tylko powiedzieć, jak tam dotrzeć… Ale tak ładnie prosisz, że chyba będę musiał cię tam zaprowadzić (Znów zaśmiał się krótko, jak na początku tej rozmowy). Wcześniej zwróciłem uwagę na to, jak byłaś ubrana, gdy tu weszłaś. Nie wyglądasz na lodowego elfa, ale też jesteś odporna na zimno?

L: Jestem! Czarodziejką. Ale mam sporo wspólnego z lodem i zamieciami… w sumie to niechcący wyszło! Kiedyś władałam tylko magią wody, ale potem od pewnego wampirzego kapitana dowiedziałam się jak tworzyć lód… no i moją drugą rodziną są białe niedźwiedzie. Zmiennokształtni. Nauczyłam się – ojej, nauczyłam! – jak radzić sobie z mrozem. Dla ciebie to naturalne, prawda? Ale macie fajnie! Zobacz, gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach mogłabym pójść z tobą. I w sumie jeśli kiedyś wpadniemy na siebie jeszcze raz to pójdę. Chciałabym poznać więcej lodowych elfów!

C: Tak… Moje ciało od urodzenia jest niewrażliwe na zimno. Dlatego niby mógłbym podróżować w czasie zamieci, ale jest to strasznie niekomfortowe, więc postanowiłem, że ją po prostu przeczekam. Zmiennokształtni są twoją drugą rodziną? (Po tym pytaniu, przez krótką chwilę zastanawiał się nad czymś) Póki tu razem siedzimy, możesz mi o tym opowiedzieć więcej, jeśli to nie problem. Zaciekawiło mnie to.

L: Och, oni są ciekawi! Wiesz, mieszkają całkiem daleko, za oceanem. Jest u nich bardzo zimno, a oni wszyscy są duzi i taaacy mili! I biali. Nauczali mnie magii lodu… Życia w tamtejszym klimacie, polowania… och, bo dali mi to! (Z dumą przykłada palce do naszyjnika). To ich mały skarb. Dzięki temu mogę zamieniać się w niedźwiedzia, jak oni! Pokazali mi jak tropić i przetrwać. Znaczy bardziej niż już umiałam. Ale potem wróciłam. Ostatecznie urodziłam się tutaj i mam tu mamę i tatę. No i znajomych! Właśnie – może zostaniesz jednym z nich? Będę ci opowiadać same ciekawe rzeczy!

C: Nie, raczej nie… Pasuje mi to, kim jestem teraz. (przestaje mówić i znów czegoś nasłuchuje) I wygląda na to, że zamieć jednak opuszcza nas trochę szybciej, a nawet jeśli nadal pada śnieg, to na pewno wiatr zaczął się uspokajać. Jeśli chcesz opowiedzieć mi coś jeszcze, to może w czasie drogi?

L: (Nie rozumiejąc, że Cal chce zostać Calem, a nie jej znajomym, podnosi się ochoczo). Chętnie! Mogę powiedzieć więcej o rodzinie Vasco, o tym jakich mam tu przyjaciół i nawet pokazać ci jak się zmieniam, chociaż wymaga to zdjęcia ubrania…

Rozmowy z Bohaterami #3

Noa i Ayeesha

„Przekleństwo piękna”

Ciemność. Na wyludnionej scenie chybotliwie paliło się kilka świeczek, blado oświetlając dwie skrajnie różne postacie. Kim były? Każde z nich miało po tysiąc twarzy. Każde z nich potrafiło grać, całkowicie oddać się sztuce. I każde z nich mogło być niebezpieczne. Skłonne do egoizmu i okrucieństwa. Piękne, zabójcze istoty. Kiedy następnym razem się spotkają nie będzie to już na deskach pustego teatru. Lecz teraz miały chwilę by obejrzeć się przed spektaklem – bez masek, bez stroju, bez charakteryzacji. 
O ile możliwe jest dla nich wyjście z ich niecodziennych, acz tragicznych ról.

Noa: Proszę, proszę, co my tu mamy… Czyżby pokusa? (Zerka z aprobatą). Co też sprowadza piekielną na Łuskę? Uganiasz się za pożywieniem?

Ayeesha: Na pierwsze pytanie odpowiadając: w rzeczy samej. Na dwa kolejne zaś: sprowadzona jestem tu przez przeznaczenie, które każe mi nieść Piękno i Sztukę we wszystkie zakątki tegoż świata, a wraz z nimi – oświecenie. Oprócz tego robię to, co jest główną domeną pokus: spełniam pragnienia.

Głos dochodzący z sakiewki: Po prostu powiedz, że ganiasz za kolejnymi zachciankami Diabła Wcielonego, a nie jakieś ody o suszeniu wody…

Noa: O, towarzystwo? Miło trzymać kompanów w woreczku. I niewątpliwie cokolwiek to jest ma głowę na karku… czyli komuś służysz, dobrze rozumiem aluzje z sakiewki?

Ayeesha: (Wzdycha) Wypełniam powinności należne mi z tytułu zawartej onegdaj transakcji. Służę – tak, w ten sposób też można to określić, lecz nie brzmi to zbytnio wyrafinowanie… Jeśli zaś chodzi o towarzystwo, mogę ci pożyczyć moją sakiewkę i zyskać kilka cennych chwil świętego spokoju. Co o tym sądzisz?

Noa: Nie pogardzę nikim kto jest w gorszej sytuacji ode mnie, żeby się trochę zabawić… umie coś fajnego? Śpiewa, rzuca anegdotkami? Co to właściwie jest? 

Ayeesha: (Wyciągając czaszkę z worka) Jest kompletnie bezużyteczny, jeśli nie liczyć niesamowitych umiejętności irytowania wszystkich wokół.

Lear: Mógłbym dokładnie to samo powiedzieć o tobie! Przestańcie mnie traktować jak gadającą zabawkę. Nie śpiewam ani nie rzucam anegdotkami, a już na pewno nie dla czyjegoś widzimisię. Mogę za to przeprowadzić ciekawe rozmowy, gdyby tylko ktokolwiek kiedykolwiek zechciał mnie wysłuchać…!

Noa: (zaintrygowany) Och… gadający kawałek zezwłoka… ciekawe towarzystwo dla pokusy. Jesteś magicznym tworem czy kiedyś żyłeś? Widzisz, chętnie posłucham jeżeli to faktycznie ciekawa historia.

Lear: Ha! Wreszcie upragniona odrobina atencji. Żyłem, a jakże. I nawet nieźle mi się powodziło. A potem w moim buraczanym biznesie pojawiła się konkurencja. Stosowali nieczyste zagrania, więc ja też musiałem uciec się do brudnych sztuczek. Diabeł Wcielony miał mi użyczyć swojego sprytu w zamian za “użytek z mojej charyzmy”. Tak to szarlatan określił w umowie… Szkoda, że nie raczył wspomnieć, iż tamtemu drugiemu złożył podobną ofertę. Sprytnie to sobie wymyślił: napuścił nas na siebie, doprowadził obu do ruiny, a po śmierci z takiego przystojniaka został tylko suchy kawałek truchła z osobowością… Ale niech nie myśli, że tak łatwo przyjdzie mu mnie wykorzystywać! To wszystko był jeden wielki przekręt, a ja jestem jego ofiarą…! W przeciwieństwie do tej tu – wskazałbym palcem, ale ich nie posiadam – która skazała się na taki los z własnej głupoty. I jeszcze przy tym dostała perfekcyjne ciało. Gdzie jest sprawiedliwość, ja się pytam…

Noa: Sprawiedliwość? (Prychnięcie) Chyba wszyscy doskonale wiemy, że nie ma co na to liczyć. Ale tak, jesteście wspaniałym dowodem na to jak los potrafi być pokrętny… (Przeciągłe spojrzenie na Leara i ciało pokusy). Twoja historia też jest tak fascynująca? Buraki miały konkurencję i dałaś się wykiwać? 

Ayeesha: (Udawany śmiech) Wyborny żart, doprawdy… Nie, mój drogi towarzyszu niedoli, ja jestem ożywionym dowodem na to, że zbyt silne pragnienia prowadzą tylko do zguby. To ciało (Przesuwa dłonią wzdłuż) jest przyczyną i skutkiem. Jego piękno – moją alfą i omegą. I najbardziej ironiczną puentą tej historii, ukazującą, iż spełnienie jednego marzenia może zrujnować pozostałą część życia… Lecz nie uważam siebie za ofiarę. Nowa rola w scenariuszu życia leży mi całkiem nieźle i zamierzam odegrać ją najlepiej jak potrafię. (Chwilowe zamyślenie) A ty, potrafisz docenić obecność Sztuki w swoim życiu?

Noa: (zaskoczenie) Skąd żeś to… ale tak. Sztuka… to moja pasja (Ironiczny uśmieszek). Być może jak i ty jestem dziełem sam w sobie, chociaż nie boję się o sobie mówić jak o ofierze. Losu czy istot… na jedno wychodzi. Jednak gdyby nie moje zdolności skończyłbym o wiele gorzej. Umiem zachwycić i bawić, więc jestem cenny. A mało który wariat niszczy naprawdę cenną własność. Plus… w przeciwieństwie do ciebie obecnie korzystam z wolności. Względnej wolności (Dotyka palcem obróżki). Wracając jednak do sztuki… moją największą jest kłamstwo. Nieczęsto już gram na scenie, ale na co dzień przyjmuję nie najgorsze role. Młodej szlachcianki na przykład. Uwielbiam te naiwne spojrzenia, słowa obliczone na pocieszenie zagubionego dziewczęcia… czy twoim zdaniem dobrze wykorzystuję nieszczęsne ciało, które zostało mi dane?

Ayeesha: (Podchodzi do niego i unosi palcami jego podbródek) Ty i ja tak naprawdę nie różnimy się tak bardzo. Oboje czynimy z życia grę, przyjmując wiele rozmaitych ról, oprócz swojej własnej. Nasze ciała są narzędziami, pięknymi narzędziami. Aż czuję nieodpartą pokusę, by zagłębić w twoim sztylet, po samą rękojeść… (Uśmiecha się). Nie, nie zrobię tego. Jesteś piękną istotą, lecz nie dostrzegam w tobie konkurencji, a wspólnika w szerzeniu Sztuki. Tak… Myślę, że dobrze wykorzystujesz swoje dary.

Noa: Dziękuję za uznanie. Jesteś… “ekscentrykiem”, co? Tak się to chyba nazywa, kiedy prawdziwy artysta jest z lekka szurnięty. Ale miło, że mnie nie zaciukasz na miejscu. Tego by tylko brakowało! (Chwila ciszy). Za pierwszego życia musiałaś być człowiekiem… Już wtedy ceniłaś sztukę tak bardzo? Pomijając nawyk wbijania innym sztyletów między żebra.

Lear: “Ekscentryk”… Niezły eufemizm na wariatkę.

Ayeesha: Sztuka była dla mnie wszystkim, odkąd skończyłam piętnaście lat. Była ideałem, do którego dążyłam, a którego nie mogłam osiągnąć.

Noa: Nie mogłaś?

Ayeesha: Moje oblicze w kontekście sztuki stanowiło wówczas zniewagę. Nie byłam godna, by pławić się w jej blasku. Dlatego zapragnęłam tego ciała… (półgłosem) Między innymi. Chciałam wszystkiego, czego pragną ludzie – miłości, akceptacji… Byłam wtedy zupełnie inną osobą. Ale tamta Alajella nie żyje od dawna i chciałabym móc zapomnieć, że kiedykolwiek istniała. A ty… (Przesuwa palcem po obróżce dhampira) Co sprawiło, że jesteś tu, gdzie jesteś?

Noa: Hmm… (Przymyka oczy). Upór. A może szczęście… a może przypadek. Chciałbym powiedzieć, że zbyt długo byłem pod cudzą władzą, by chcieć żyć tak dalej. Ale urodziłem się w niewoli. I dzięki niej moje ciało nie było takim obciążeniem jakim mogłoby być. Nikogo nie zawiodłem nie będąc prawdziwym mężczyzną. Wszyscy tylko na tym korzystali… bardzo korzystali. Przyzwyczaiłem się do bycia ,,czymś”. Chciałem być tylko cenny… ale widzisz, nawet ja mam swoje granice i dumę. Kiedy ktoś bezprawnie chciał mnie mieć na stałe, zwiałem mu. I chociaż już kiedyś wróciłem do mojej niewoli, do miejsca gdzie się urodziłem, tym razem… nie chciało mi się. Nauczyłem się trochę o przetrwaniu, mam mojego kompana… i kto wie, może zasmakuję w tej całej wolności. W przeciwieństwie do ciebie jeszcze mam na nią szansę.

Rozmowy z bohaterami #2

Alice i Vasko

„Kiedyś się zobaczymy”

Mówi się, że istoty dobierają się względem podobieństwa – piękni trzymają z pięknymi, przeciętni z przeciętnymi, szczurki uliczne z ulicznymi szczurkami. Bywa jednak, że geniusz przywiąże się do ostatniego głupca, a ktoś czyjego wyglądu nie da się z niczym pomylić, uweźmie się na szare widmo, na tego, którym nikt się nie interesuje. Tak było i teraz, gdy uwagę Alice – maga nie tylko hermafrodytycznego, ale i przemienionego w niedoróbkę leonida – przykuł bury z pozoru, niemrawy człowieczyna w czarnym ubraniu i o ponurym wejrzeniu. Przed nim stanął Vasko, który wszystkimi pozorami szeptał, że go nie ma, że nie istnieje. Ale czarodziej w głowie słyszał jego krzyk.

A przynajmniej tak mu się wydawało.

Alice: Proszę, proszę… f’końcu cię mam! Aha! Tak jak sąciłem, tak jak sobie fymaszyłem… Podaj mi sfoje imię i podstafofe dane personalne. Chcę być pefien ile o sobie fiesz.

Vasko: Moje… imię? Hmm… Cienie nie mają imion, choć… nie jestem pewien. Strażnicy z Trytonii za każdym razem identyfikują mnie jako Vasko Volkosoby, była też jedna pokusa, która tak mnie nazywała, ale myślę, że mnie zwyczajnie z kimś pomylili. Choć zarzuty, które strażnicy mi przedstawiali akurat się zgadzały, jednak co do tego imienia nie jestem pewien. Wydaje mi się być jednak dziwnie znajome, niczym odległe niewyraźne i zniekształcone wspomnienie. Odkąd pamiętam nazywano mnie Cieniem… (zamyślenie).

Alice: Pytanie od kiedy pamiętasz. Ale mniejsza – grunt, sze szetelna słuszba posządkofa fie coś o tobie, mój mały Cieniku. I pokusa taksze… chociasz nie fykonała sadania. Nie przyprofaciła cię do mnie. Dlaczego? Umknąłeś jej?

Vasko: Nie… Nie celowo (wzrok wbity w ziemię). Nie można przecież uciec, nie mając tego w zamiarze. Poza tym ucieczka nie miałaby sensu, byliśmy daleko od Trytonii, a ja nigdy nie byłem poza jej murami. Nie wiedziałbym, w którą stronę się udać, by dotrzeć do najbliższego miasta. Nie chciałem jej robić problemów, ale pojawił się tamten pies… chyba straciłem przytomność, a gdy się obudziłem nie było ani Czarnej, ani tamtego psa…

Alice: Tak, ktoś kto nie opuszczał nigdy jednego miasta nie pofinien bafić się se sfieszętami. Ale skoro jusz o tym mowa – masz jakieś ulubione? Lubisz na przykład szare smutofane lfy?

Vasko: Wcale się z nim nie bawiłem. On… On mnie śledzi. Od Trytonii. (Łapie się za lewą rękę) Z jego paszczy wystaje moja ręka… (Zaniepokojenie). Nie wiem czy mam jakieś ulubione zwierze. Chyba nie. Wolę się od nich trzymać z daleka. Albo może szczury? Hmm… Zmutowane lwy… Jeśli nie są w zmowie z tamtym Bazgrolakiem i Bargo-Burtą i nie chcą mnie pożreć, może mógłbym je polubić. Ale… nie ma pan chyba żadnego u siebie, prawda?

Alice: (Z politowaniem w oczach) Mam… jednego takiego. Ma moje imię, mój fsrost i ogólnie jest przesłociutki. Jak szara kafusia. Plus trzymam tesz o fiele lepsze szeczy, jak magiczne diapsydy, kóskoroszce i… a sresztą, sobaczysz (szeroki uśmiech). Pofiedz lepiej czy bęciesz mieć coś se sobą – jakieś pamiątki rocinne, kuferek sukienek, niefolnika? Chcę fiedzieć ile miejsca przygotofać f’tfojej ce… pokoiku.

Vasko: Skromności też ci… mu zapewne nie brak. Mam ze sobą jedynie siebie i to co na sobie. Nie kłopocz się tak. Nie ma dla mnie znaczenia, gdzie i w jakich warunkach przyjdzie mi przetrwać kolejną noc. Nieważne czy to poddasze, rynsztok czy zatęchła cela, wszędzie jest tak samo.

Alice: Nie, nie nie…! Kaszdy hodofca magicznych bestyjek fie, sze farunki trzymania eksperymentóf odgryfają kluczofą rolę. Środofisko fymusza sachofania, przystosofania, posfala sobaczyć dane cechy stwoszenia. Być mosze bęciesz nocofał ras tu ras tam… asz snajciemy dla ciebie coś odpofiedniego. Bardzo odpofiedniego (błysk w oczach). Fidzę jednak, sze jesteś dość mało fymagający fedle fłasnych przekonań… ale mosze lubisz jakiś kolor, f’którym chciałbyś mieć firaneczki albo jakiś owoc, który chciałbyś dostafać sa dobre sachofanie? Opofiedz mi o sfoich preferencjach.

Vasko: Gdy czegoś bardzo potrzeba, nieważny jest kolor ani stan w jakim to coś się znajduje, nieważne czy jest podarte czy brudne tak, że nawet mucha na tym nie siądzie. Gdy czegoś potrzeba i to się znajdzie, liczy się tylko to, że się to znalazło i nie trzeba tego potrzebować na dany moment. Co do wynagrodzenia… Nigdy nikt mnie o to nie pytał. I raczej niczego nie potrzebuję, może jedynie kilku składników alchemicznych, nieważne jakich. Niewiele.

Alice: Fidzę, sze nie sasnałeś sbyt fielu luksusóf jak do tej pory. Dobrze! I fiem jusz o tobie tyle ile trzeba. Praktycznie nic. Fyśmienicie. Moszesz fięc snikać i sobaczymy się… następnym rasem. Będę przygotofany.

Vasko: (Skinienie).

Rozmowy z bohaterami #1

Sanaya i Maka

„Wywiad przy podwieczorku”

Na podwieczorku u pani Pomfrey Sanaya nie znała nikogo, poza oczywiście samą gospodynią. Nie odrzuciła jednak zaproszenia: nie odmawia się starym znajomym “bo tak”. Może akurat pozna dzięki temu kogoś ciekawego? Tym bardziej, że pani Pomfrey najwyraźniej była świadoma tego jak znajoma alchemiczka odstaje od towarzystwa i zaraz zabrała się za przedstawienie jej kilku osobom. 

– Drogie panie, poznajcie się. Sanaya Tai, moja znajoma z czasów gdy mieszkałam w Turmalii. San, przedstawiam ci Marikę Ragrafford, to… – Powietrze przeszył dźwięk gongu przy drzwiach wejściowych. – Och, już idę, chwileczkę!

I tyle było panią Pomfrey widać – pobiegła przywitać kolejnych gości, nie kończąc nawet prezentacji, którą rozpoczęła. Sanaya odprowadziła ją chwilę skonsternowanym spojrzeniem, po czym poświęciła uwagę drobnej kotołaczce, która stała przed nią. Uśmiechnęła się, jakby przepraszała za zachowanie wspólnej znajomej. 

Sanaya: Więc… Skąd znacie się z panią Pomfrey? Co panią tu sprowadza? Praca? 

Maka: Och, to znajomość jeszcze przez moją matkę. Jest, widzi pani, skrybą i ma przyjaciół w wielu miastach. Ja zajmuję się stenografią i często wyjeżdżałyśmy razem. Dobrzy znajomi to skarb! Należy się nimi dzielić… Ale tym razem jestem sama. Przyznaję, że szukam pracy, ale chyba… troszeczkę innej niż wcześniej…

Sanaya: Och, “troszeczkę innej”? To znaczy? O ile, oczywiście, można wiedzieć. 

Maka: (Rozpromieniona) Zawsze szukałam pracy w dobrych rodzinach, u ludzi cieszących się estymą, poważanych… To oczywiście słuszne, ale myślę, że robiłam tak dlatego, że nie chciałam mieć wiele wspólnego z niczym, no wie pani… nieprzyjemnym. Ale to wcale nie jest takie dobre. Jakiś czas temu poznałam dwie, bardzo szacowne oczywiście!, ale i niezwykłe osoby, które pokazały mi, że można… zrobić wiele dobrego będąc blisko zła. Mam na myśli (zawahanie). Sprawy kryminalne. Przestępstwa (konspiracyjny szept).

Sanaya: Och? Brzmi, jakby współpracowała pani ze stróżami prawa, strażnikami miejskimi albo kimś w tym rodzaju. 

Maka: Można… można tak powiedzieć. Współpracowaliśmy z Inspektorem! Ale ja asystowałam komuś… kto, cóż, sprawą zajmował się trochę na własną rękę. Wyglądało to nieco detektywistycznie.

Sanaya: Prywatny detektyw! To brzmi bardzo interesująco. Czyli dobrze rozumiem, że teraz szuka pani czegoś podobnego? 

Maka: (Rumieniec pod futerkiem) Nie sądzę, by mogło być tak samo jak tam… ale jestem zdecydowana! Tak, chciałabym pomagać takim ludziom! Tylko nie jestem pewna co konkretnie zrobić… To dla mnie nowy teren i niezbyt mogę prosić o radę moje stare znajome. W tych kręgach to nie uchodzi, wie pani, za pracę dla damy. Ale to nie jest zły pomysł, prawda? Tylko, że ze względów… no warunków pracy wolałabym chyba współpracować oficjalnie ze strażnikami niż pomagać prywatnie. Chociaż gdyby się trafiła odpowiednia okazja… nie, nie odrzuciłabym żadnej szansy! Tak sądzę… 

Sanaya: Byłoby na pewno łatwiej, gdyby tamten inspektor, o którym pani wspominała, wystawił pani referencje. Albo tamten detektyw. Wnioskuję, że dobrze wam się współpracowało. 

Maka: Tak, bardzo dobrze! Tylko… musiałam opuścić Demarę w strasznym pośpiechu. Referencje mam, ale widzi pani, oficjalnie pracowałam jako asystentka… Lorda (wilgotne oczy). Praktycznie pomoc od wszystkiego. Dlatego teraz muszę zaczynać od zera… czuję się znowu jak zagubiona panienka (otarcie łezki z uśmiechem).

Sanaya: Och… w takim razie może powrót w rodzinne strony dobrze by pani zrobił? 

Maka: Właściwie to właśnie stamtąd wyjechałam. Byłam tam przez pewien czas bardzo potrzebna, ale teraz wszystko się uspokoiło i tylko szukam od czasu do czasu nowych ziół dla ojca. Jak poczuł się lepiej, sam stwierdził, że przydałaby mi się podróż… i to nie taka zwykła – stwierdził, że powinnam pojechać gdzieś gdzie jeszcze nie byłam. Kochany tatulek! Właśnie o tym myślałam…

Sanaya: O, to ma pani jakiś upatrzony kierunek? Skoro wcześniej była Demara… Może teraz jakieś południowe kraje? Morze, biały piasek, krzyki mew… Była pani już kiedyś na Jadeitowym Wybrzeżu? 

Maka: Och, z tych okolic to byłam na Lariv! To taka zielona wysepka. Taki… niecodzienny kierunek podróży, ale jest tam wielu zmiennokształtnych i spędziłam tam kiedyś nieco czasu. Jednak to były wakacje. Pracy chyba bym tam nie znalazła. Ale gdybym mogła znaleźć zakwaterowanie, w którymś z nadbrzeżnych miast… złą sławą cieszą się te leżące nad Morzem Cienia, ale chyba czegoś aż tak ekstremalnego nie szukam. Jadeitowe wybrzeże to byłby jednak dobry pomysł! Przestępstwa i tak zdarzają się wszędzie…

Sanaya: Tak, szczególnie w Turmalii… Ale właśnie, skoro cały czas mowa o przestępstwach, nie boi się pani tak sama podróżować? Czy może jest pani, hm, groźniejsza niż wygląda? 

Maka: (Chichocik) Obawiam się, że jestem całkowicie nieszkodliwa. Ale zawsze złapie się jakąś karetkę pocztową, albo dogada z handlarzami lub inną podróżującą grupą. W zasadzie nigdy nie jestem zupełnie sama… na to bym się nie odważyła!

Sanaya: Widać, że jest pani bardzo zaradna…

– Och, najmocniej przepraszam, że tak zniknęłam bez słowa! – usprawiedliwiła się pani Pomfrey, wracając do swoich znajomych. – Ale widzę, że już się panie między sobą dogadały, bardzo miło mi to widzieć. Nie przeszkadzam w takim razie, ale za chwilę zapraszam do stołu, zaraz podamy ciasto!

 

Nasi drodzy czytelnicy!

Właśnie mieliście okazję przeczytać pewien specjalny dodatek, który od dziś chciałybyśmy Wam nieregularnie prezentować – wywiady między postaciami. Chciałybyśmy, abyście mieli w ten sposób okazję do przedstawienia swoich bohaterów innym: ich celów, historii, ciekawostek. Zachęcamy Was do wzięcia udziału w tworzeniu tego cyklu: zgłaszajcie się zarówno do roli redaktorów jak i przepytywanych, a my będziemy kojarzyć Was w pary (jak swatki, hihi!) i służyć redakcyjną pomocą. Poznajmy się lepiej! 

~KiS(s)

Kolorowa strona Alaranii!

Dzisiaj przedstawiamy Wam jarmark wspaniałości, karuzelę kolorów, pomysłów i inspiracji! Leciutkie jak wata cukrowa szkice i obrazy, które trafiają w samo sedno naszego świata, niczym celnie rzucony pocisk, który zapewnia wygraną pluszowego jednorożca! Dajcie się ponieść temu szalonemu wirowi wizji i barw, a wena artystów niech Was poprowadzi bezpieczną ścieżką w tym domu niesamowitych luster. Oto Alarania!

(Aby powiększyć obrazek, kliknijcie w jego miniaturę)

Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć – czyli bestiariusz według River

Teraz dla porównania poczęstujcie się opisem uroczego Skoczka, który natychmiast zwrócił naszą uwagę: „Kiedy zajadał się leśnymi owocami i rozmawiał wesoło z nowopoznanymi kopytnymi przyjaciółmi, z krzaków wyszedł dziwny stworek podobny do fenka z tą różnicą że miał dwa puchate ogonki i łapki podobne do tych szopa, przez co mógł w nie chwytać jak człowiek różne przedmioty z równą łatwością. Co chwila podkradał mu jego jedzenie, aż w pewnym momencie ***** nie zaczął mu go podawać z własnej ręki. Łakomy zwierzak nawet nie zwrócił uwagi na to kiedy zmorzył go sen i to na kolanach ludzkiego przyjaciela. Kori – bo tak nazwał stworka, na następny dzień, gdy wszyscy szli w swoją stronę, ani myślał odstąpić skrzypka choćby na krok i bardzo mu się spodobało przesiadywanie na ramieniu młodego wędrowca, który od tamtej chwili nie był już sam.”

~River

Dla dodania smaku mamy jeszcze jeden enigmatyczny i wielce niepokojący opis hybrydy przemykającej między krzewami… „W pewnym momencie dostrzegł w krzakach przy drodze jakiś ruch i nie przerywając rozmyślań Mitry, zebrał niemal wszystkie swoje siły by przejąć kontrolę nad zmorą towarzysza i w porę wyminąć przebiegającą na drugą stronę zdziczałą hybrydę. Dość często się słyszało w mieście, że jakiemuś arystokracie znów uciekł zmutowany pupilek, więc nie było się czemu dziwić, że w pewnym momencie zaczęły łączyć się w stada w tutejszych lasach i zwiększać swoją populację na wolności. Aldaren nie rozumiał tylko jednego – dlaczego mieszkańcy najbliższych okolic wynajmowali myśliwych albo łowców do tępienia tych zwierząt, skoro nie niepokojone były całkowicie nieszkodliwe i po prostu uciekały dalej w las.”

~River

Nasza utalentowana River rysuje jednak nie tylko niewyobrażalne (a czasem i przerażające) stworzenia, ale również przedstawienie swojej własnej postaci, co niejednokrotnie bywa najtrudniejszą sztuką. Proszę Państwa, oto River!

Demony potrafią być urzekające

…czyli parka Tean & Camelia spod ołówka Jane. Widzicie te czarne wstęgi? To nie zwyczajna ozdoba… To zabójcze żywe ostrza, które ostatnio urządziły istną rzeź na balu, na który wybrała się ta dwójka.
Kupujcie bilety, bo oto przed Wami dwie wspaniałe, niebezpieczne istoty w urzekającej czerni i bieli!

Magia luster – czyli świat według Kany

Sądzicie, że skoro zobaczyliście niesamowitego Xofirufa, przerażającego Erxarusa i dwie powabne demonice to widzieliście już wszystko, co warto zobaczyć w naszym wesołym miasteczku? Nic bardziej mylnego! Wejdźcie za tę kolorową kotarę i rozejrzyjcie się dookoła – oto przed Wami nowe twarze i niepokojące kształty przywodzące namyśl… chatkę na kurzej nóżce?

Klucz i mapa do skarbu to przyczyna wszystkich kłopotów, czyż nie? Dla Yvy i Petro na pewno, ale czym byłoby życie bez odrobiny przygody?

Sięgając gwiazd!

Gdy zmęczeni kolorami karuzeli zajdziecie do przesiąkniętego tajemnicą wozu wróżki, pozwoli Wam ona spojrzeć w swoją szklaną kulę. Waszym oczom ukażą się wyobrażenia przestrzeni, po których wędrują nasi bohaterowie oraz jedno stworzenie je zamieszkujące, autorstwa Hashiry. Od razu widać jak mocno Alarania przesączona jest magia! Prasmok śni naprawdę piękne sny… Sami spójrzcie.
Czy to nie Szczyty Fellarionu?

Wędrówki Hashiry
Co widział Bjornolf, gdy patrzył w niebo.
Smok alarański

Kobiety są piękne, ale dla mężczyzn też się znajdzie miejsce…

Jak w każdym przyjezdnym, nieco podejrzanym wesołym miasteczku, tutaj także można spotkać dziwne i urzekające panie. Część z nich ma kocie uszy, a inne rybie ogony. Frigg prezentuje nam kobiecą paczkę, ale jak to bywa w kobiecych paczkach – mężczyźni też się w nich znajdą 😉 Spójrzcie tylko jakie piękne istoty chodzą po Łusce! I jakie cudowne relacje je łączą.

Portrety na zamówienie!

Po Alaranii wędruje pewien malarz, o bystrym oku i zdolnych palcach. Dzisiaj możecie zobaczyć jego dzieła, wystawione w cyrkowym namiocie! Zamówienia u niego złożyło kilku bohaterów, pragnąc zostać uwiecznionym z całym możliwym realizmem i zachowaniem charakteru. Teraz reprezentują ich godnie podobizny, nazywane przez niektórych avatarami. Inaczej mówiąc – oto Nemain i jej samodzielnie tworzone avatary własnych (i nie tylko!) postaci.

Mamy nadzieję, że bawiliście się dobrze!
Jak widać nasi użytkownicy są nie tylko uzdolnieni literacko, ale i plastycznie. Niezwykle ciekawie było zobaczyć wyobrażenia poszczególnych miejsc, postaci, stworzeń, czy przedmiotów i porównać je z własnymi wizjami.
Mamy nadzieję, że ten dodatek zachęcił Was do tworzenia i ośmielił, by Wasze dzieła nie kurzyły się w szufladzie. Każde jest warte uwagi i absolutnie niepowtarzalne! Tak więc ołówki/pióra/pędzle w dłoń i do dzieła! 😀


I jeszcze coś! Dla tych, którzy chcieliby mieć pewność, że dobrze odgadli jakie pary w walentynkowym wydaniu narysowała Esmeralda, zamieszczamy ich listę:

  1. Kavika i Yastre
  2. Sakura i Sargeras
  3. Fenrir i Sanaya
  4. Mitra i Aldaren
  5. Isambre i River
  6. Isara i Cerim
  7. Ananke i Malachi
  8. Tiero i zgraja kobiet
  9. Delia i Dżari
  10. Tean i Camelia
  11. Kimiko i Dagon
  12. Anastasja i Fonos
  13. Skowronek i Samiel
  14. Rael i Tristan
  15. Antar i Kana
  16. Vaela i podłoga
  17. Drim i Mari
  18. Katniss i Grelia

Na koniec, z okazji Dnia kobiet życzymy wszystkim pięknym, groźnym, słodkim i niesamowitym paniom spełnienia marzeń!

Hashira i Kerhje

Tablica Walentynkowa

Moi drodzy,

jak co roku, moja skrzynka przyjmuje Wasze wyznania w okresie walentynkowym <3 Jeżeli jeszcze było Wam za mało uroczysz liścików czy szczerych wyznań, to poniżej publikuję już ostatnią garstkę! Czytajcie i cieszcie się moi drodzy <3 I do zobaczenia za rok!

W tym roku łącznie przywędrowały do mnie 23 liściki <3

Ps. Kolejność publikowanych treści nie miała znaczenia.

Anette – bohater

Kochana długoucha! Mam nadzieję, że wiedzie ci się jak najlepiej po opuszczeniu Cad’hein. Choć znałyśmy się bardzo krótko, muszę przyznać, że za tobą tęsknię! Mam nadzieję, że odnajdziesz spokój i uda ci się uciec przed demonami z przeszłości.
~Twoja Deidre

Hashira i Kerhje
Łapki wasze pióra dzierżą
I spisują to wszystko co

Wzrok wasz przenikliwie ogląda
Uszy łapczywie słowa łapią
Dłonie wibracje świata wyczuwają
Języki smaki które wiatr niesie wyczuwają
Nozdrza zapachy świata rozpoznają
Nawet magia uwadze waszej nie umknie

Miłość do ciała to nie jest
Lecz czymże jak nie miłością
Mój podziw dla talentu waszego jest
~ Meridion

Hessan – prywatna

Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku, i że wrócisz, jak tylko będziesz mógł, gdyż dobrze mi się z Tobą pisze. Trzymam kciuki za pomyślne rozwiązanie wszystkich spraw. Wszystkiego dobrego!

Iaskel

Leila – bohater

Teraz gdy do mnie wróciłaś, wróciło też życie.

Oderwałem się od snu i splotłem z rzeczywistością,

która nieważna jaka by nie była,

ważne, że istnieje z Tobą.

~Namir

Malachi
Choć tego nie wiesz,
Kocham Cię! Ty mnie nie.
Kochasz inną… i nawet nie jestem zła,
chciałabym po prostu, choć raz
móc zasnąć w twych ramionach.
~ Tajemnicza Zakochana

Niara
Jesteś królową mojego ludu,
Jesteś królową mojego serca.
~ Elador

Nieznajomy
Wzdycham do ciebie z każdym łykiem krwii
Chciałbym znaleźć ukojenie w twych silnych ramionach
Abyśmy razem mogli dzielić karmazynowy dar
I wyczekiwać wiecznej nocy
~ Hrabia William Muray

Rael – bohater

Na górze róże
Na dole spad
Głaskaj mnie dalej
A będę rad

Podpisano: Seksi Bestia

Rumianek
Dziękuję że mogę dzielić z Tobą swój ból i szczęście 

~ Argo

Silea – prywatna

Droga nowa/dawna koleżanko Iaskela, bardzo miło powitać cię w wątku. Mam nadzieję, że Ci się tu spodoba, i że mamy przed sobą dużo wspólnego pisania.

Iaskel

Triss – bohater

Jedna rzecz może wyrazić więcej niż pierdylion słów. 
Słowa przemijają, symbol trwa eony. 
Tak, jak Śmierć.
Dzięki, że jesteś.”
Podpisano: Med

Wiatr
Wietrze mój kochanku
pieścisz me skrzydła zawsze
jestem twym sługą.
~ Quetzalcoatl

Vinny – bohater
Pamiętaj, że zawsze są wokół ciebie ludzie, dla których jesteś ważny. Albo wampiry!
Twoja muffinka.

Yrin i Toffee – bohaterowie

Drogie Liski!

Tylko Wy tak skutecznie przyprawiacie mnie o szybsze bicie serca. Mordercze spojrzenia i ognisty oddech, które mu towarzyszą, to tylko specyficzne wyrazy mojej sympatii. <3

Podpisano: Iyeru

Najdroższe
O, Wy Najdroższe! 
Serceście mi skradły! Uwiodły swym pięknem i tym błyskiem niebiańskim! 
Do Was wzdycham ukradkiem, tęsknotą przepełnion! Gdy nie ma Was przy mnie żałość duszę mą ogarnia!
Wam to ślubuję miłość dozgonną i uwielbienie! Was przysięgam bronić, ile sił, przed okiem zazdrosnym i żądzą okrutnego świata!
Mojeście Wy i ja Wasz na zawsze!

Skarbeńki moje, najukochańsze – Kryształy! *__*

Wasz oddany,
Iyeru :3

Plus mały dodatek od Esmeraldy! Ludzikowa grafika par <3 Czy jesteście w stanie wszystkie odgadnąć?

Kartka z dziennika lorda Fobosa de Loer (II)

Któż by pomyślał, że czas – nawet dla umarłego – może się dłużyć? Wydawałoby się, że gdy stajesz się nieśmiertelny (a przynajmniej zbyt wielu sposobów na uśmiercenie wampira nie znam), ta prozaiczna kwestia przestaje mieć znaczenie. Wydarzenia sprzed dwóch tygodni udowodniły mi jednak, że czas, tak samo jak strach jest kwestią indywidualną. Mimo że moje serce nie uderzyło ani razu w ciągu długiej chwili, która posłała mnie i pannę Ragrafford z okna dworu Hanny de Belloy na ziemię, moment ten wydawał mi się, nie przymierzając, wiecznością. Zdążyłem rozważyć wszystkie scenariusze w których upadamy razem na ulicę i żaden nie był korzystny dla mojej małej towarzyszki. Wtedy, obnażając się bardziej niż nakazywałby to zdrowy rozsądek, podjąłem jedyną słuszną decyzję. Puściłem Makę i zamieniłem się w dym, by zdążyć ją pochwycić i tym samym wyhamować pęd kociego ciała.

Być może ktoś postronny mógłby orzec, że stałem się sentymentalny, głupi, ryzykując ujawnienie dla obcej mi osoby. Powiadają, że to przypadłość starych ludzi, a ja, jak na ludzkie standardy, jestem już wiekowym starcem.
Teraz wiem jednak, że to była dobra decyzja. Zmiennokształtna jest oddanym pracownikiem. Ja natomiast – przynajmniej we własnym domu – nie muszę już udawać nikogo innego.

Skoro o domach mowa, Dwór przepada za moją pomocnicą. Zwłaszcza teraz, gdy wzięła się za te przeklęte, obiecane róże. I muszę przyznać, że prezentują się wyjątkowo dobrze, szczególnie gdy promienie zachodzącego słońca przesycają płatki krwistą czerwienią. Być może każdy czarny ogród potrzebuje czasami kropelki krwi.

Zbyt daleko odbiegłem jednak od sedna moich rozmyślań.

Czas. Dla ludzi płynie w zawrotnym tempie, ja nie odczuwam różnicy między dniami i tygodniami. Czasami wędruję po posiadłości i obserwuję cienie przesuwające się wraz z mijającymi godzinami. Czy zmieniło to moją egzystencję? Z całą pewnością. Nie pędzę w pogoni za mirażami, czując nad sobą kruchość mojego istnienia. Dla naukowca było to błogosławieństwo. Nie ważne ile zajmą mi moje badania. Posiadam cały czas tego świata.

Zastanawiam się jak czas płynie dla zmiennokształtnych. Czy przyjdzie mi patrzeć jak kotołaczka starzeje się i odchodzi? A może ucieknie wcześniej sama, gdy zrozumie, że ludzkie życie nie znaczy dla mnie tyle co dla niej? Że smak krwi cenię bardziej niż ukochane przez nią słodycze, a samo gaszenie istnień jest przy tym czynnością poboczną? Tak czy inaczej nie powinienem się do niej przywiązywać. O ile nie jest na to za późno.