Smilingur i Rammi
Burza była już naprawdę blisko – ciężkie chmury wisiały tak nisko, że można je było trącić pierwszym lepszym dłuższym kijem, co chwilę błyskało, jakby tuż za plecami, a wiatr dął tak mocno, że zrywał i przewracał wszystko, co nie trzymało się naprawdę mocno. Nikt w taką pogodę nie wyściubiłby nosa z domu… Więc kto pukał do drzwi Smilingura? Jakiś nawiedzony podróżnik – rudy elf z tatuażami na twarzy i głupim uśmiechem obcokrajowca.
Rammi: Uszanowanie! Mogę się u pana schronić przed burzą? Ruszę gdy tylko trochę się uspokoi. – Na jego ramionach widać było pierwsze ciemne ślady grubych kropel deszczu.
Widać było niechęć, która wstąpiła na bladą twarz gospodarza. Zastanawiał się bardzo długo, zanim bez słowa skinął głową i uchylił drzwi chatki nieco szerzej. Dobrze, że elf był smukły, bo gdyby był odrobinę grubszy, nie wszedłby do środka. A we wnętrzu pachniało świeżymi ziołami i cynamonem. W kominku wesoło trzaskał ogień, a po podłodze walały się wszelkiej maści papiery i książki. Gospodarz zamknął drzwi za przybyszem i od razu od niego odszedł. Zatrzymał się przy chwiejącym się stoliku.
Smilingur: Herbata. – Wskazał na metalowy dzbanuszek.
Rammi: Dziękuję. Jest pan… Alchemikiem? Czy może zielarzem?
Smilingur: Tak. Potrzeba czegoś?
Rammi: To… A zresztą, każdy alchemik to też zielarz, więc nieważne. Ciekawe. To domyślam się, że mieszka pan w takim miejscu ze względu na łatwość w pozyskiwaniu składników do swoich mikstur? Czy przez przepływy magii? Ponoć w niektórych szkołach to istotne.
Smilingur: Szkoły są stratą czasu. Nie praktykuję żadnej, wyznaczam nową. A mieszkam tu, bo stąd daleko gdziekolwiek. Jak zatem ty się tu pojawiłeś?
Rammi: Szedłem na skróty… Choć nie wiem czy przez to nie nadłożyłem jednak drogi… Ale to nieważne! Czyli dobrze rozumiem, że jest pan samoukiem? Fascynujące. Publikował pan już swoje odkrycia? Proszę wybaczyć, to taka akademicka ciekawość, choć przypuszczam, że pewnie woli je pan zachować dla siebie. Opracował pan podstawy swojej szkoły czy na razie to czysta intuicja?
Smilingur: Czy ja wyglądam na profesora? Nie publikuję, projekt jest prywatny i nikt nie ma do niego wglądu. Nie, dopóki rezultaty mnie nie zadowolą. Podstawą są badania genetyczne u wilków chorych na lykantropię, tyle mogę zdradzić.
Rammi: Nie trzeba być profesorem, by publikować… Ale rozumiem. Oczywiście nie nalegam na wgląd, zresztą pewnie i tak bym niewiele zrozumiał, nie moja działka. A mogę zapytać o tezę pana badań?
Smilingur: Nie jest dopracowana. Badam wiele aspektów, nie zajmuję się tylko jedną stroną medalu. Można powiedzieć, że badam cholerny dziesięciościan foremny, a nie zwykłą monetę. – Gospodarz zerknął na ślady po pazurach widoczne na przeciwległej ścianie. – Mieszanka wyjątkowo wybuchowa.
Rammi: …Przepraszam, w zasadzie powinienem od tego zacząć, ale: jak się pan nazywa? Tak bym wiedział czyje dzieło wpadło mi w ręce w przyszłości. Rammon Heike-Alsbeith – zrewanżował się natychmiast, podając gospodarzowi rękę.
Smilingur: Nie chcesz wiedzieć. A ja nie chcę mówić. Jeżeli moja praca da zamierzone skutki, wtedy się dowiesz. Wielu się dowie. Jesteś skrybą?
Rammi: Nie nalegam… Choć nie wiem czy twoje słowa bardziej mnie ekscytują czy przerażają. Ale pewnie “się dowiem”. A skrybą nie jestem, trochę zdarzyło mi się pisać, ale jestem etnografem. Podróżnikiem. Stąd nasze dziedziny się nie pokrywają, choć nie powiem, znam kilku profesorów z twojego środowiska… Znaczy o ile byś się w nim obracał. Wybacz. Nie myśl, że jestem jakimś akademickim snobem, sam nie skończyłem żadnej uczelni. A w ogóle skąd pomysł na zajęcie się tymi badaniami?
Smilingur: Ty też nie wyglądasz na uczelnianego pieska. Co do badań, powiedzmy, że… z wrodzonej ciekawości. Z naciskiem na wrodzoną. Poza tym znudziło mi się tworzenie maści na pokrzywkę i świąd.
Rammi: Ach, tak, rutyna. Doskonale się na niej zarabia i równie dobrze degraduje umysłowo. Nie dziwię się, że pociągnęło cię do własnych badań, wyglądasz na inteligentne jegomościa. Zresztą, o czym my mówimy: skoro układasz własny system alchemiczny… I cała twoja podstawowa wiedza pochodzi z ksiąg? Receptury na te “maści na pokrzywkę” i całą resztę?
Smilingur: Większości nauczyła mnie pewna kobieta. Dawno temu. Niektóre rzeczy miały mi się w przyszłości przydać. Okazało się to prawdą, ale postanowiłem poszerzyć horyzonty wiedzy. Wszystkie okoliczne biblioteki zrobiły ze mnie stałego klienta. Skoro jesteś podróżnikiem, z pewnością wiesz, o czym mówię.
Rammi: Oj tak. W jednej nawet zdarzyło mi się mieszkać przez kilka lat. Choć jestem raczej typem praktyka, więcej przebywam w terenie niż w bibliotekach… Winszuję swoją drogą, że trafiłeś na osobę, która zaszczepiła w tobie głód wiedzy. Jest to po równo błogosławieństwo i przekleństwo, ale przynajmniej życie jest dzięki temu ciekawsze.
Smilingur: Błogosławieństwa bywają przewrotne. Przekleństwa, w najgorszym wypadku, mogą stać się codziennością. – Rozległ się odległy grzmot, deszcz już tylko delikatnie stukał o szyby w oknach. – Jednego i drugiego trudno się pozbyć.
Rammi: Ładnie powiedziane. Ale właśnie, z jednym i drugim można nauczyć się żyć albo próbować z całych sił to zmienić. Nie ma chyba klątwy, której nie da się zdjąć.
Smilingur: Polemizowałbym.