Kartka z dziennika Sevi (Truskawki)

Przeżyliście? Naprawdę żyjecie? Zamierzacie przetrwać jeszcze dłużej? I naprawdę chcecie przeczytać tę kartkę? Leżała na podłodze… Pogięta, poplamiona, zapomniana. Powoli stawała się cieniem samej siebie, ale znaleźliśmy ją i postanowiliśmy Wam pokazać. Może… Może zrozumiecie z tego coś, co wcześniej nie chciało się objawić… Kochani (nie)śmiertelnicy, oto kartka z dziennika Sevi…


Przestałam już liczyć, który dzień badam zjawisko tak zwanej “śmierci”. W księgach znalazłam wiele znaczeń tego słowa. “Stan charakteryzujący się ustaniem oznak życia, spowodowany nieodwracalnym zachwianiem równowagi funkcjonalnej i załamaniem wewnętrznej organizacji ustroju. Do zjawisk, które Avatar użytkownikadoprowadzają do stanu śmierci, zalicza się m.in. starzenie się, drapieżnictwo, niedożywienie, choroba, samobójstwo lub odwodnienie”. Studiując dalej, znalazłam wzmiankę o rozkładzie. Jednakże moi rodzice nie doświadczyli takiego zjawiska, oni… rozpłynęli się w powietrzu. Ciągle szukam odpowiedzi, dlaczego. Czy zrobili coś nie tak?
Enid opowiada mi różne historie. Pokazuje mi wojny, głód, zarazy, śmierć, zło. Nie potrafię zrozumieć wielu rzeczy. Dlaczego ludzie, których widzę w głowie dzięki Enid, krzyczą? Moi rodzice umarli spokojnie. Czy śmierć jest taka bolesna?

Kolejny dzień. Moje badania trwają, dzisiaj próbowałam przywołać ducha (innego niż Enid). Myślałam, że inna istota z “tamtego świata” pomoże mi lepiej zrozumieć zjawisko śmierci. Niestety, wszystko skończyło się fiaskiem. Duch zdemolował pół dzielnicy, z czego nie dostałam żadnej odpowiedzi.
(reszta słów jest skreślona i zabazgrana. Jeśli lepiej się przyjrzeć, można dostrzec chaotycznie napisane “Enid”).

Ostatni dzień moich badań. Zrobiłam to. Śmierć to nie termin, którego można się nauczyć. To nie jest proste zjawisko biologiczne.
To ból. Złodziej.
Moi rodzice odeszli… A ja potrafię zrozumieć ich stratę dopiero po tych paru miesiącach.

Historia skłaniająca do refleksji, tak jak zbliżające się Święto Zmarłych i Halloween. Z tym duchowym akcentem zostawiamy Was na dzisiaj i życzymy upiornej nocy.

Hashira, Kerhje i Satharin

Dodatek specjalny – wywiad z Frigg i Callisto

Drogie anioły, koty, smoki i inne potwory!

Dzisiejszy wywiad jest jak Twix (tak, do schrupania, jak karmel z czekoladą) – podwójny! Przeprowadziliśmy rozmowę z dwiema absolutnie wyjątkowymi osobami, bez których nasze forum nie miałoby możliwości funkcjonować. Dwa razy więcej humoru, dwa razy więcej zwierzeń i dwa razy więcej frajdy! Przed Wami Callisto i Frigg we własnych, zaskakujących osobach! Zapraszamy do lektury!


Administratorki weszły do pokoju przesłu… zwierzeń, a Frigg od razu zauważyła słynną, różową kanapę.

Couch Mimic - For Firefox by Imaginary-AlchemistFrigg: Ona jest też z drewna…

Callisto ostrożnie siada na różowości. Frigg natomiast siada z nadmierną pewnością siebie i rozkłada ręce na oparciach. Różowość z całych sił powstrzymuje się przed pożarciem nowych ofia… Gości.

H&K&S: Dobry wieczór! Rzadko zdarza nam się gościć na różowej kanapie osoby z Krainy Rzeczywistości, a pojawienie się dwóch naraz to pierwszy taki przypadek. Miejmy nadzieję, że Donosiciel to wytrzyma! A więc pora na pierwsze pytanie. Jak zaczęła się wasza przygoda z Granicą?

C: Dobry wieczór! Mi jest przemiło być goszczoną, zwłaszcza z Żabką, nawet jeśli różowa kanapa mnie przeraża! (uśmiecha się porozumiewawczo, kręcąc nosem na róż) Hm, ja na Granicę trafiłam zupełnym i absolutnym przypadkiem. Jak zwykle szukałam czegoś ciekawego – PBFy nie były dla mnie nowością – ale gdy weszłam na Granicę po raz pierwszy wręcz mnie zatkało. Przyznaję się, że dopiero drugiego dnia znalazłam chat (zażenowany uśmiech). Ale byłam zachwycona możliwościami, rozbudowanym światem, kanonem ras, dopracowaniem wszystkich szczegółów, a przede wszystkim ilością użytkowników! To było pierwsze tak aktywne forum, na jakie trafiłam i chętnie tam zostałam. Zwłaszcza, że zostałam tak ciepło przyjęta. Zaznaczam, że obecna tu Frigg była pierwszą osobą, która mnie powitała! Ale wszyscy byli przemili… pamiętam, że nie miałam jeszcze zaakceptowanej KP, ale pojawiłam się na sb (które już znalazłam!) i po chwili dostałam prywatną wiadomość od Verfnira (posyła Wofowi całusy, w razie gdyby czytał). Powitał mnie na forum i powiedział, że jak dostanę akcept to mogę z nim pisać, bo jego wilkołak akurat jest wolny. To było dla mnie przemiłe i https://scontent.fwaw7-1.fna.fbcdn.net/v/t1.15752-0/p480x480/42120735_610634112685006_6440332275287588864_n.jpg?_nc_cat=108&oh=edfb76b073f6c116a10786b087101164&oe=5C3417ADniesamowite, że od razu ktoś do mnie bezpośrednio napisał, poczułam się zaraz częścią tego wszystkiego, a Calli znalazła swój pierwszy wątek. I jakoś tak… potoczyło się zupełnie niekontrolowanie (wzrusza ramionami z uśmiechem). Nie mogłam się oderwać, pisałam, czytałam, tworzyłam postacie, dosłownie taplałam się w tym uniwersum i do teraz czuję szacunek do Niary, że stworzyła coś tak niesamowitego. Takie były moje początki.
F: O tak, za dużo wkradło nam się tutaj realizmu! (Frigg wykonuje ruch strzepywania kurzu z różowej kanapy) Co do pytania, Granica nie jest moim pierwszym forum pbf w jakim uczestniczyłam, choć nie myślcie sobie, że odwiedziłam nie wiadomo ile takowych miejsc, przy czym Granica ma szczególne miejsce w moim sercu. Moja przygoda na tego typu forach rozpoczęła się dzięki mojemu bratu, a właściwie jego przyjaźni z pewną Makoto, która założyła Lossehelin (chyba tak to się nazywało). Była całkowitym jeleniem w pisaniu opowiadań, haha (czasy pierwszej gimbazy), nawet nasze posty sięgały jednej linijki lub zaledwie kilku, więc jeżeli chodzi o poziom to mocno różnił się od tego, co mamy na Granicy. Jednak to właśnie tam zaczęła się moja przygoda z PBFami, poznałam pierwszego, prawdziwego przyjaciela (z którym utrzymuje kontakt do dzisiaj), a na Granicy znalazłam się z jednego powodu – z tęsknoty za takim klimatem. Na studiach, gdzie towarzyszyło mi dużo stresu, postanowiłam znaleźć miejsce oddzielone od rzeczywistości, czyli wpisałam w googlach forum pbf i pierwszą stroną były Granica. I o jejku, Calli byłam pierwsza?! Taka najpierwsiejsza? (spogląda na Callisto radośnie) byłyśmy sobie przeznaczone, mówiłam! Jak Niara i jej Granica była nam przeznaczona!
C: Byłaś najpierwsiejsza, mam gdzieś screena jak taka zielona przyszłam na chat i mi powiedziałaś „cześć”! Specjalnie znalazłam po latach.
F: Chcę tego screena! Teraz czuję wyjątkowa dumę!
C: Dostaniesz!
(Dziewczyny piszczą i prawie tulą się na kanapie.)

H&K&S: Jak zwykle przeznaczenie robi swoje. Chyba trzeba mu podziękować, że was tu sprowadził i połączył! A tak między nami, Donosicielami… Kobiety o wiek się nie pyta, ale… od jak dawna piszecie, nie tylko na pbf, ale ogólnie?

F: (robi wielkie oczy i zaczyna się śmiać) Moje pierwsze opowiadanie z pewnością było żenujące, jeszcze z czasów podstawówki, gdy raz napisałam dobre wypracowanie (samodzielnie!) i postanowiłam wykrzesać z siebie nieco więcej. Pamiętam, że było to opowiadanie o dziewczynie, która była w trakcie przeprowadzki, spadły na nią kartony i utknęła w świecie książki (tak w wielkim skrócie). Hahahaha chyba dobrze, że to zgubiłam!
H&K&S: Kartony!
F: …w tych kartonach były książki i…nie pamiętam za bardzo jak tam trafiła (śmiech). Ale dobra – istniała jakaś idea, coś w tym było! Jakaś fabuła się kroiła!
C: Oj, to już będzie trochę… zdradzania własnego wieku (uśmiecha się tajemniczo). Opowiadania pisałam od podstawówki i to tej najmłodszej, z wytkniętym językiem zawzięcie skrobiąc w zeszycie w linie. Pamiętam, że nawet pisząc o „codziennych” sprawach wplatałam w to zawsze nutkę fantazji, chyba nie mogłam się bez tego obejść. Były względnie dobrze przyjmowane, jak na to, że pisało je dziecko, ale poza tym trudno coś więcej o tym powiedzieć. W okolicach gimnazjum zaczęłam interesować się pbf’ami, ale to było zupełnie coś innego – szybkie sesje, krótkie posty, brak większej fabuły, ot zabijanie czasu. Ale to w takim razie będzie jakieś dobre dwadzieścia lat pisania czegokolwiek, chociaż, jeśli miałabym być szczera, najchętniej liczyłabym doświadczenie od kiedy dołączyłam do Granicy. Dopiero tutaj faktycznie te posty zaczęły nabierać kształtu i być czymś więcej niż zlepkiem dialogów. A do opowiadań mam nadzieję kiedyś wrócić, jako początek czegoś większego
F: Ja mam wiek wpisany w forum więc hm… To chyba wystarczy (śmieje się).

H&K&S: Bardziej dociekliwych odsyłamy do profilu! Więc od szkolnych opowiadań doszłyście do momentu, gdzie czasem pisze się niemal codziennie i czyta was wielu ludzi, nieraz zupełnie obcych. Dotarłyście też do chwili, w której zaczęłyście na forum znaczyć o wiele więcej. Powiedzcie… Co najbardziej lubicie w byciu administratorkami?

C: Oj, to jest trudne pytanie! Lubię pomagać. Pamiętam swoje początki i wdzięczność, gdy ktoś mi wyjaśnił to, czego nie rozumiałam lub nie mogłam znaleźć, ciepło przywitał i pokazał, że jestem mile widziana. Chcę, by każdy, kto przychodzi na Granicę się tak czuł, jak u siebie. Nieignorowany, niezbywany, ale właśnie mile widziany. Poza tym lubię porządek, może trochę aż za bardzo (mruczy z uśmiechem, uciekając spojrzeniem). Nie przestrzegam reguł, jak szalona, bo w tym wszystkim chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę, ale by móc taką zapewnić, trzeba trochę tym wszystkim pokierować, by zachować równowagę i by nikt nie poczuł się w żaden sposób skrzywdzony. Gdy każdy zna swoje prawa i obowiązki, a także wie, że zawsze może się zwrócić z problemem do administracji i zostanie potraktowany poważnie i wysłuchany… mam wrażenie harmonii. Ten ład mi odpowiada, więc chętnie pomagam go podtrzymać, razem z dziewczynami i przy nieodzownej pomocy naszych Moderatorów. Podoba mi się, że większość użytkowników jest ze sobą zgrana, nie ma konfliktów i, mam oczywiście taką nadzieję, wszyscy wiAvatar użytkownikaedzą, że zawsze mogą się do nas zwrócić, a my – Administracja – pomożemy, jak tylko będziemy mogły. Może zabrzmi to trochę oklepanie, ale naprawdę czuję, że jesteśmy tu taką małą, dziwną, czasem patologiczną, ale sympatyczną i przezabawną rodzinką, a co najmniej grupą znajomych, która razem znajduje oderwanie od rzeczywistości. Naprawdę cieszę się, że mogę brać w tym udział. A z takich drobnych przyjemności to uwielbiam przejmować do sprawdzenia Kartę, która jest taka piękna, czysta, zgrabna, zrównoważona, rozsądna, a przede wszystkim ciekawa. Wtedy naprawdę mam uśmiech na ustach, gdy daję komuś akcept, bo mam wrażenie, że do naszej gromadki przybył kolejny bohater (kończy niepewnie, ale z uśmiechem).
(Wszyscy – zarówno Frigg, jak i przesłuchujący siąpają nosami ze wzruszenia. Call fuka pod nosem i szuka w kanapie funkcji schowka na speszoną administratorkę.)

H&K&S: Tam, przycisk pod twoim prawym nadgarstkiem.

F: Po wysłuchaniu Calli widzę, że w wielu kwestiach się z nią zgadzam. Podpisuję się pod tym, że jest to bardzo trudne pytanie. Mogę odpowiedzieć o tym prosto – że ludzie, że zaufanie i takie tam, ale na przestrzeni tych kilku lat nauczyłam się bardzo wiele i wiem, że gdyby nie administracja, to nie stałabym się tym kim jestem teraz i byłabym w dzisiejszym dniu inna jako moderator albo jako user. Pewne moje cechy były bardzo stłamszone przez większość moich lat i miały one okazje rozwinąć się podczas mojej do teraz trwającej kadencji. Lubię to poczucie kontroli (i nie chodzi tu o dawanie banów haha), podobnie jak Calli, choć zdecydowanie nie jestem nader porządnicka, wprowadzanie harmonii dodaje mi pewności siebie, cenię sobie ten porządek i myśl, że go wprowadzam, nauczyłam się asertywności, po prostu poczułam, że się rozwinęłam ja jako osoba. Bardzo dziękuję Niarze za obdarowanie mnie takim zaufaniem, to wiele dla mnie znaczy, to dzięki niej to wszystko się wydarzyło. Nie będę jednak ukrywać, że istniały momenty, w których chciałam to wszystko rzucić, miałam wrażenie, że nie nadawałam się na to stanowisko, ale wtedy, ku mojemu zdziwieniu, zawsze znalazł się ktoś kto zaskoczył mnie totalnie i to nieświadomie. Wiecie jakie to cudowne uczucie, gdy ktoś nagle i to tak całkiem (za przeproszeniem) z dupy, pisze Ci, że mu strasznie pomogłaś i cieszy się, że akurat do Ciebie się skierował z tym pytaniem? Dla takich chwil właśnie tu istnieję. Nie lubię przyznawać się do takich rzeczy w głos (jak moja Frigg), ale serce mi się kraja na wspomnienia o takich wiadomościach. W ogóle uważam wszystkich użytkowników za moje perełki, każdego pragnę otoczyć trochę taką matczyną miłością i mu pokazać te dobrą część świata, która istnieje w naszym świecie. Nie jesteśmy tylko strona internetową, ale istniejemy naprawdę. Hashira, Kerhje, Satharin – żadne z was przecież nie jest wymysłem niczyjej wyobraźni. Każdy z nas żyje, oddycha, mówi, uczy się albo pracuje. Każdy wpis, każda rozmowa pozwala nam się poznawać, a świat to nie tylko hejterzy. Nie wyobrażam sobie życia bez osób poznanych na forum. Zawsze chciałam się znaleźć w odpowiednim miejscu i poznać odpowiednich ludzi, na Granicy mi się to udało. Rozwinęłam się dzięki użytkownikom, dzięki ludziom, dzięki ów ich zaufaniu oraz radości czy smutku, a nawet nieprzyjemne sytuacje dały mi do myślenia. Chciałabym aby więcej osób znalazło takie miejsce dla siebie, a ja, póki co, postaram się podarować trochę szczęścia userom (uśmiechem rozsyła miłość). Myślę, że na wiele rzeczy nie zdobyłabym się i nie nauczyła, gdybym nie była administratorem.

Po wyrazach absolutnego zachwytu Call oznajmia marudnie, że „za różowo i pluszowo tu!„, po czym wciąga buciory na kanapę, a Kerhje grożąc różową ścierką usuwa ubłocone zagrożenie z równie różowego pluszu.

H&K&S: Już wiemy co lubicie w byciu administratorkami. A jak to wygląda od wewnątrz? Czy trudno jest pogodzić rolę administratorki z życiem codziennym?

C: O, to jest łatwe pytanie! Makabrycznie trudno jest to pogodzić, a właściwie po prostu znaleźć wystarczającą ilość czasu na wszystko (śmieje się). W związku z tym, co mówiłam (pisałam?) wcześniej, staram się być dla wszystkich dostępna do kontaktu 24/7, a pomijając już oczywistości, jak spanie czy jedzenie, mam normalną pracę na pełen etat plus absurdalną ilość nadgodzin, a do tego męża, psa i mieszkanie do utrzymania. Nawet jakieś tam życie z rodziną i znajomymi, którzy również domagają się okazjonalnej uwagi, a ja zwyczajnie chyba zaginam czasoprzestrzeń (drapie się po głowie). Czasem ciężko w ogóle znaleźć czas na Granicę, o administrowaniu nie wspominając, ale też właśnie obowiązki zawsze są na pierwszym miejscu, nawet te granicowe. Zawsze więc czuję wyrzuty sumienia, gdy muszę je zawiesić na jakiś czas, w związku z jakimiś „realnymi” wydarzeniami bieżącymi [nie daj losie kogoś o ślub pokusi i cały weekend z głowy (dopowiada ciszej i wywraca oczami z uśmiechem)]. Ale skoro innym mówię zawsze, że mają się nie przejmować chwilową nieobecnością, bo oczywistym jest, że nasze życie zawsze będzie na pierwszym miejscu, sama też staram się nie katować i po prostu być „pod GG” w razie potrzeby. Dlatego zawsze zaznaczam, że w razie awarii można do mnie pisać o każdej porze, a ja odpiszę, gdy tylko będę mogła, bo naprawdę chcę, by ta możliwość była. Może traktuję to zbyt poważnie, ale na chwilę obecną Granica jest tak ogromną częścią mojego życia, że wszyscy jej użytkownicy również mają prawo mi „pozawracać głowę” nawet jak nie jestem zalogowana, z czasem to po prostu stało się dla mnie normalne. Administrowanie to jednak praca na cały etat, nie tylko sprawdzanie Kart i okazjonalne pisanie aur, ale też pilnowanie porządku na sb w moim wypadku, sprawy techniczne i okazjonalne konferencje Różowej Trójcy, gdy trafi się jakiś ciężki przypadek (śmieje się i rzuca Frigg porozumiewawcze spojrzenie). Ale wydaje mi się, że całkiem skutecznie udaje mi się wszystko to połączyć razem, sprawdzając jednocześnie jako Ja w rzeczywistości i jako Callisto. Czasem też mam dosyć, jak każdy, ale Granica wiele dla mnie znaczy i wiele jej zawdzięczam, więc… staram się robić to tak, by działało.
F: Czasem tak, czasem nie (śmieje się). Jak już wspomniałam, istniejemy naprawdę, każdy ma swoje życie poza Granicą i chyba nikogo nie zdziwię jeżeli powiem, że tak – czasem trudno jest pogodzić adminowanie z tym, co dzieję się poza kulisami internetu. Bycie administratorem to również poczucie odpowiedzialności, gdy nie ma mnie na forum długi czas to męczy mnie poczucie winy, mam wrażenie, że zamykam się w błędnym kole bez wyjścia, bo powinnam sprawdzić KP, ale ledwo znajduje czas na prysznic. O porządnym wyspaniu się mogę chyba tylko pomarzyć. Mam na to jednak złoty środek. Moje kochane różowe kompanki, które wesprą mnie w bardziej zapracowanym okresie i wciąż trzymają rękę na pulsie. Każda z nas doskonale zdaje sobie sprawę, że nie zawsze da się załatwić sprawy na forum i bardzo mnie cieszy, że mamy taki doskonały team! Nie musimy sobie niczego tłumaczyć, żadna z nas nie ma pretensji do drugiej o oddaniu Karty Postaci do sprawdzenia albo innej kwestii. Bardzo mnie to cieszy, bo jedna osoba by tego nie udźwignęła, a gdy jesteśmy we trzy to nawet, gdy załamuje ręce z nadmiaru roboty, to wiem, że nie jestem w tym sama, haha… (szturcha Calli w ramię)
Poza tym, nie da się nie przenieść forum na życie codzienne. Często mówię o granicy, o tym, że pisze opowiadania, nawet taki laikom z mojej pracy! Czuje wielką dumę z tego powodu! Poza tym, wprowadzanie trochę fantazji do rzeczywistości zawsze mi trochę pomaga. Nigdy jednak nie wnoszę życia prywatnego na Granicę, marudzę tylko dziewczynom na komunikatorach, jak mnie życie prywatne doprowadza do szału hehe. Są momenty krytyczne, ale mam poczucie bezpieczeństwa, że świat się od tego nie zwali, bo mam Niarkę i Calli.

H&K&S: Wracając z realnego świata do Granicy, Frigg, nie wiem czy wiesz, że masz opinię najskrupulatniejszego z moderatorów, a ty Call jesteś uważana za osobę, która jest w stanie odpowiedzieć na każde pytanie?

C: A coś mi się obiło o uszy (śmieje się), Kerhje kiedyś gdzieś mi tak napisała i zrobiło mi się tak strasznie miło! Bo oczywiście nie wiem wszystkiego, ale zawsze staram się odpowiedzieć i jeśli nie wiem – to się dowiaduję. Ale nie wiedziałam, że to jest „coś” (zażenowany uśmiech). Dobra, teraz oficjalnie się peszę (mruczy pod nosem).
F: Pisałam o tych miłych chwilach, gdy dopada cię w głowie zmora? Moje odstraszacze! Jejku! Dziękuję! Ja to w sumie o niczym nie wiedziałam, ale cieszy mnie ta opinia. Nawet nie wiecie jakiego bzika mam na temat własnej skrupulatności (okropnie okropniastego) więc teraz uspokoiliście moje serducho i rozum, tak się zawsze na maxa staram wszystko zrobić tak jak mówię, albo wyjaśnić do cna o co chodzi i to dowiadując się o tym z każdej możliwej strony! (zapewnia gorliwie i z zapałem w oczach).

H&K&S: Jak już wspomniałyście, jesteśmy jedną wielką, granicową rodziną! A teraz zmieniając nieco temat naszej różowej pogaduszki… Co was zainspirowało do stworzenia waszych pierwszych postaci?

C: Callisto… Ona istniała zawsze. Chyba kiedyś miała inne imię, nie pamiętam, ale nazywała się Rashess na pewno już wtedy, gdy tworzyłam ją w ramach zabijania czasu na jakimś obozie konnym, gdzie z dziewczynami grałyśmy w takiego pbf’a opowiadanego (śmieje się do własnych wspomnień). Nie miałyśmy nawet kostek, zupełnie nic, tylko własną wyobraźnię. To, co na Granicy opisujemy w postach, tam sobie po prostu opowiadałyśmy, a jedna z nas była Mistrzem Gry, prowadząc rozgrywki między treningami i posiłkami. Calli zawsze była rzezimieszkiem, łotrzykiem, te słowa najlepiej ją oddawały. Do tego rudą półelfką, z zadziornym charakterem, głośnym śmiechem i zamiłowaniem do poznawania ludzi (zazwyczaj poprzez kradzież lub zaczepki). Uwielbiałam pakować się nią w tarapaty, a później zaśmiewać się do rozpuku, gdy ta wariatka usiłowała się z nich wykpić, wywalczyć, wyszarpnąć lub pozbyć na inne sposoby. Kiedyś MG postawiła mnie w sytuacji, z której naprawdę już nie było jak wybrnąć, bo miało to coś wspólnego z ptakami Hitchcocka, które za punkt honoru postawiły sobie wydłubać jej oczy, więc zaczęła wrzeszczeć jak opętana [czyli ja zaczęłam wrzeszczeć, jak opętana, latając po pokoju (dopowiada prawie konspiracyjnie, ale śmiejąc się już w głos)] i wciąż nie było to żadne wyjście, ale powiedzmy, że polubiłyśmy się jeszcze bardziej (stwierdza z zadowoleniem i nostalgią). Jakoś była w mojej głowie wtedy i z sentymentu tam została. Nie stworzyłam jej na żadnym innym pbf’ie, dopiero tu odważyłam się nadać jej kształt. Dlatego kurka wodna (autentycznie powstrzymała się od przekleństwa, to nie cenzura panie i panowie!) tak kombinuję z avatarami tej dziewczyny, bo znam jej wygląd, ale nie mogę znaleźć nic „idealnego”, a wydaje mi się, że na taki zasługuje. Chwilowo więc nawet ma włosy bardziej rude niż czerwone, jak w opisie i moim założeniu, ale ten avatar ma oddawać jej ekspresyjność. To wariatka, ale jak się ją bliżej pozna to w porządku dziewczyna. No i ma Thora.
F: Oho, to z kolei pytanie dla mnie bardzo prywatne. Nie mam skrupułów by mówić ile mam lat, ale geneza powstania moich postaci, a szczególnie tej pierwszej, jest dla mnie czymś bardzo osobistym. Frigg to szczególnie mocno skomplikowana postać (nawet dla mnie samej). Niestety zagląda ona w zakamarki bardzo głęboko osadzonych we mnie uczuć, dlatego nie zawsze potrafię nią odpowiednio pokierować. Jest bardzo niedopracowana, ma wiele niedociągnięć więc tą informacją powinnam pocieszyć wszystkich tych userów, którzy uważają swoja pierwszą KP za kiepską. Wydaje mi się, że wielu odnosi takie wrażenie, bo chyba nie ma nowego usera (prócz Kany, haha, ciągle pamiętam pierwsze nasze PW, gdy zagięła mnie pytaniami o świat, a ja nawet o takich rzeczach nie pamiętałam! Przeszukałam forum wzdłuż i wszech by odpowiedzieć na każde, najdrobniejsze pytanie! Ot, moja skrupulatność), który by się zapoznał z każdym możliwym zapiskiem na forum. Frigg mocno nawiązuje do mojego życia prywatnego, które chciałam w jakiś sposób z siebie wyrzucić, ale z drugiej strony niemo sobie nią pokrzyczeć w internecie. Moja złość i frustracja powstała na wskutek niezbyt kolorowego życia, odnalazła ujście właśnie w niej. Nie zabrzmi to zbyt wesoło, ale to właśnie w najgorszych momentach mojego życia pisze mi się nią najlepiej. Wówczas właśnie rozumiem ją doskonale. Wbrew pozorom jest to postać pełna bólu i cierpienia, czego jeszcze chyba nie zdołałam udowodnić w żadnym wątku nią. Teraz wszyscy będą na nią patrzeć przez pryzmat tego wywiadu, ale nie chcę by inni kojarzyli ją ze smutkiem. Pisanie tą nieokiełznaną, uparta krową przynosi mi wiele zabawy! Imię nordyckie wzięło się oczywiście z zamiłowania do mitologii naszych Europejskich sąsiadów, a rasa… O tak! To pamiętam doskonale, driada – pierwsza rasa jaka przeczytałam i już wiedziałam, że to jest to. Prywatnie jestem dzieckiem kwiatu, kocham lasy, naturę, peace&love, to cała ja! Natura, dzikość, nieokiełznanie… Kto by nie chciał takiej driady?
C: Moja Fryga… (patrzy na „siostrę” z miłością w oczach)

H&K&S: Chyba każdy z nas wkłada w postacie wiele osobistych przeżyć, ale geneza powstania zarówno Frigg, jak i Callisto będzie chyba niespodzianką dla wielu (kronikarze spoglądają po sobie z uśmiechem). No właśnie… Różnie bywa z tymi charakterkami. Wiemy, że niektóre z waszych postaci cechują się… oryginalnym podejściem do poczytalności. Co najbardziej szalonego zrobiły kiedyś wasze postacie?

C: O losie! (śmieje się w głos) Co szalonego zrobiły moje postacie? Wszystkie? (wyraźnie rozbawiona szczerzy kiełki) One istnieją po to, by tworzyć wokół siebie chaos i zniszczenie, nawet Mim, chociaż wygląda niepozornie (śmiech). Szaleństwo i ryzyko jest jednak perspektywiczne i zależy od współwątkowicza i samego wątku, moim zdaniem – od tego, na ile sobie można pozwolić. No ale dobrze, co najbardziej szalonego… pierwsza oczywiście nasuwa się moja cudowna i urocza panterołaczka Kimiko, która nieco naćpana nowiem wpadła na genialny pomysł wrzucenia swojego towarzysza do rzeki… dodajmy, że tym towarzyszem był diabli bandyta z piekła rodem i awersją do wody wszelakiej właśnie. Ale w sumie skończyło się tylko na groźbach, wszyscy żyją i mają ogony na miejscu (stwierdza z zadowoleniem). Ucieleśnieniem szaleństwa i chaosu jest Sonea, ale ona nie robi jakichś wybitnie niesamowitych rzeczy, po prostu jest stuknięta. Gada do wszystkiego i wszystkich, wspina się na ludzi, pełza po ziemi, paca, dmucha, chucha, mruczy i piska, nie no dramat z tą blondynką (śmiech). Lexi uczepiła się trytona w morderczym szale i opętana przez jakiegoś ducha podąża za Wegą w sobie tylko znanym celu, Mathias dla zwykłej rozrywki droczy się z niezrównoważoną emocjonalnie księżniczką, Maia próbowała zaatakować kawałkiem szkła panterołaka-najemnika (żałosne/szalone – skreślić zbędne), Rakel dała się wyteleportować obcemu demonowi gdzieś hen, diabli wiedzą gdzie, po czym podpaliła jezioro pełne nimf, a Astarte gra Ognaruksowi na nerwach, żeby zobaczyć co się stanie… właściwie nic wyjątkowego, po prostu lubię jak się dzieje, więc drobne nieodpowiedzialne zagrania lubię wplatać. Nawet jeśli czasem moje postaci traktowane są przez to, jako nieco nieporadne życiowo/umysłowo/emocjonalnie, to ja robię to po prostu dla urozmaicenia rozgrywki i zwyczajnie dla śmiechu (potwierdza to, nieustannie się podśmiewając podczas opowiadania). Żadnego skoku z przepaści na słowo honoru nie było, ale też chyba nie mam postaci, która przeszłaby przez życie/wątek bez „drobnych” przygód, by było różnorodnie. Cała moja gromadka ma nierówno pod sufitem i jest na własny sposób zdrowo walnięta, ale tak ma być (stwierdza z zadowolonym uśmiechem).
F: OMG, ale pytanie haha! Czuję się zbita z tropu, bo nie mam normalnych postaci, ale z drugiej strony czy w swoim życiu zrobiły coś naprawdę szalonego? Nie wiem za bardzo nawet, jak ugryźć ten temat, bo to zależy w dużej mierze od perspektywy danej postaci. Dla Kaviki największym szaleństwem jest się zakochać w bandycie, gdy ma się bogatego narzeczonego, który opłaci jej badania. Namir obecnie pocałował, bez słowa wstępu, Leilę, która ma go jedynie za przyjaciela i na myśl jej nie przyszło „coś więcej”. Jest też bardzo dużo wątków, w których moja postać miała dokonać czegoś epickiego, ale… posypało się. Wygrzeb coś teraz ze swojej pamięci, to jest wyzwanie! Duży potencjał ma z pewnością Ruu, jej zachłanność na pewno szybko odbije się czkawką Veryvinowi. Na ten moment najbardziej absurdalne działania podejmowały na pewno Niviandi oraz Wiladye. Syrenka jest w sobie po uszy zakochana i jest w stanie powiedzieć komuś wprost, że jest brzydki, nawet wisząc jednym palcem nad przepaścią. Powiedzenie najemnikowi, że jest łachmaniarzem? Nie ma sprawy. Potraktowanie przyjaciółki, jak służącej, bo nie płynie w niej błękitna krew? To tylko szczerość. Ścięcie zabójczo pięknych i długich loków, gdy wygląd to 99% twoje prestiżu dla ratowania życia i to przeskakując nad wyrwą? Chyba jednak życie to ten mierny 1%, dla którego to zrobiła, a umówmy się – syrena, która jest rozpieszczona księżniczka kiepsko radzi sobie w ekstremalnych sytuacjach. Wiladye za to… Nie za bardzo widzi coś złego w tym co robi? Ostatnio uwolniła się z trzema innymi centaurami z klatki, dwie kopytne apelowały o szybka ucieczkę bez zabijania, ale propozycja by jednak zabić porywaczy by ich już nigdy nie spotkali… Pestka. Wil poderżnęła gardło śpiącemu strażnikowi i wzięła sobie włócznię, a teraz okłamała dzikie plemię, że jest ich boginią. A ma tylko szesnaście lat…

H&K&S: Wszystko zależy od punktu widzenia, ale chyba rzeczywiście można powiedzieć, że wszystkie postacie to jedno cudowne szaleństwo. Ale mówiąc już o historiach… Marzy wam się jakieś konkretne wydarzenie w wątku?

C: Chyba po raz pierwszy odmówię odpowiedzi (uśmiecha się, w założeniu przepraszająco, ale wychodzi trochę niecnie). Wszyscy, z którymi piszę wiedzą, że nie planuję zbyt wiele do przodu [lub nie planuję wcale (śmiech)], losy obmyślając właściwie z posta na post. Czasami jednak zdarza się, że w wyniku jakiejś sytuacji, splotu wydarzeń, konkretnych bohaterów, albo nawet prywatnych rozmów na gg, wyklaruje się potencjalna sytuacja, która wywołuje u mnie tryb kota, czyli „OMG, chcę!” Ale nawet wtedy jest to luźna koncepcja, którą wplatam przy możliwej sytuacji, jeśli pasuje, lub modyfikuję ją w jakiś „mniej więcej plan”, ale to nigdy nie jest nic nie do ruszenia. Poza tym niemal zawsze wymaga to jakiejś reakcji drugiej strony, a ja stawiam na spontan i nie mówię żeby w następnym poście zachować się tak i tak. To jest bez sensu, równie dobrze mogłabym sama sobie pisać wtedy opowiadania, by spełniać własne zachcianki, a czarem pbf’a jest właśnie to, czego nie można przewidzieć. Ale owszem, mam kilka rzeczy, które chciałabym, by się zdarzyły w niektórych wątkach, ale obawiam się, że muszę tutaj zasłonić się tajemnicą i co najwyżej zachęcić do czytania niektórych. Nie chcę nic zdradzać, bo nie wiem czy się uda, a jeśli tak, to czy w takim kształcie, w jakim istniał ten pomysł na początku, albo czy zwyczajnie mi się to nie odwidzi. Poza tym zawsze ciekawiej natknąć się na coś wyjątkowego nie spodziewając się tego, niż dostać to podane na tacy, proszę was więc o wybaczenie (uśmiecha się). Tego jednak, co chciałabym dla wszystkich moich postaci, to pasjonujące wątki, które pozwolą im się rozwinąć, wykazać i bawić. Nawet jeśli przewija się u mnie jakiś wątek dramatu, romansu lub horroru to i tak zawsze stawiam na komedię. Ma więc być śmiesznie i cudownie (kończy z zadowoleniem).
F: Bardzo nieładne pytanie (macha palcem na H&K&S uśmiechając się podejrzliwie). Oj oczywiście, że bym chciała by niektóre zdarzenia miały miejsce! https://scontent.fwaw7-1.fna.fbcdn.net/v/t1.15752-9/42261149_936779683178964_1675785914074267648_n.jpg?_nc_cat=101&oh=1e96249f7e6f8c38dbe98b95b3d0af55&oe=5C1F6F40Już miałam kilka wątków, które rozpadły się i musiałam wszystko zaczynać od nowa, ale bardzo zależy mi na konkretnych zdarzeniach, bo to popchnie fabułę moich postaci do przodu. Nie chcę za dużo zdradzać, bo co to za frajda wówczas z pisania? O niektórych rzeczach mogę sobie luźno pomaaaaarzyyyyć (głową wskazuje Calli na Namira), albo liczyć na więcej wątków z pewnymi bohaterami… (zaczyna się śmiać). To tak pół żartem, pół serio~ Wyznaje jednak zasadę wyznaczania sobie pewnych punktów do zrealizowania, a jak już do tego dojdzie dokładnie… Cóż, nie jestem w stanie przewidzieć ruchów współwątkowicza, ale ani trochę mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie! Wiele pomysłów, albo na przykład połączeń wspomnianych przeze mnie punktów, powstaje dzięki spontaniczności lub tez daje mi motyw do dobrego rozwinięcia akcji. Uwielbiam to uczucie zamurowania, gdy czytam czyiś odpis i mi się oczy błyszczą, bo dzięki drugiej osobie wpadłam na genialny pomysł. Tutaj zdradzę, chociaż pewnie Callisto nie jest tego aż tak bardzo świadoma, że tak powstał motyw rodzinny Ramii z wątku Niviandi, gdzie w pewnym momencie uzdrowicielka (Ramii) mówi, że Mathias jest podobny do jej brata. No po prostu cudo! Idealny pomysł by wykorzystać go dalej! Stąd też właśnie, jak się okazuje, to brat lekarki miał poślubić niegdyś Niviandi. Jakże pięknie to wyszło! U-WIEL-BIAM. To co jednak bym chciała by na pewno miało miejsce, a nie jest też wielką tajemnicą, to spotkanie Skowronka i Pliszki. Tego wątku niezmiernie nie mogę doczekać, napawam się to myślą, choć nie mam na ten moment żadnego pomysłu na to, o czym by ten wątek w ogóle miał być. Wraz z bliźniaczką parką napawam się tym momentem, gdy oboje dowiadują się o tym, że są dla siebie rodzeństwem. Mrrr! Nie wiem czy kiedyś do takich zdarzeń dojdzie, ale lubię o nich myśleć. Pobudza to moją wyobraźnie, zdecydowanie! Och, no i oczywiście zapowiada się gorący wątek Oswalda z Niviandi, na to spotkanie chyba nie tylko ja czekam… I oczywiście chciałabym, by drogi Shantti i Dżari znowu się ze sobą połączyły <3 Mogłabym naprawdę długo wymieniać, ale nie psujmy sobie niespodzianek…
A Cedr… Cedr to już w ogóle czeka na swoją wielką chwilę hahaha! Powiedzcie, kto jest ciekawy kiedy satyr rozpocznie swoją przygodę? Kto będzie miał jako pierwszy zaszczyt wziąć udział we wspólnym wątku z rogatym przyjacielem natury? Obstawiajcie!*

H&K&S: Na koniec, czy jest coś co chciałybyście powiedzieć naszym wiernym czytelnikom i użytkownikom?

C: Tak! Korzystając z okazji, że ktoś to czyta (i pokonując ten strach przed publicznymi „przemowami” o.o), chciałabym Wam wszystkim podziękować za to, że jesteście na Granicy i pomagacie tworzyć ją taką, jaka jest. Bez użytkowników forum jest jedynie pustą stroną. Piękną, dopracowaną, o bajecznej historii, ale brakowałoby tam ludzi, z którymi można by to dzielić. Dziękuję, że jesteście, że piszecie, że macie pomysły, że odzywacie się do nas ze swoimi wątpliwościami, pytaniami i też bezinteresownie miłymi słowami. Cieszę się, że jesteśmy zgrani, że nie ma konfliktów i że wszyscy sobie wzajemnie pomagają. Cieszę się, że forum jest aktywne i się rozwija, a wątki, które mają tu miejsce są nie raz piękniejsze niż najpopularniejsza książka. Dziękuję, że poświęcacie swój czas i odkrywacie rąbka tajemnicy o sobie, często decydując się podzielić czymś poza informacjami o postaciach, które odgrywacie. Że wspieracie nowych i siebie nawzajem. Że zawsze ktoś jest, do kogo można się odezwać i Granica prawie nigdy nie jest pusta. Chcę Wam powiedzieć, że jesteście fantastycznymi ludźmi i mam nadzieję, że znaleźliście tutaj to, czego szukaliście, czy to ucieczki od świata, czy nowych znajomych, czy zwyczajnie miejsca by się wypisać i wylać nadmiar wyobraźni z głowy. Jesteście niesamowici i tak bardzo chciałabym Wam poświęcać jeszcze więcej uwagi i czasu niż mam. Zawarłam tu przyjaźnie, które mam nadzieję że przetrwają poza Granicą jeszcze długie lata. Cieszyłam się, że jestem częścią tej społeczności będąc użytkownikiem. Byłam zaszczycona, gdy zostałam moderatorem i jestem niesłychanie dumna, że Niara i Frigg dały mi szansę być administratorką i dać z siebie jeszcze więcej. W ogóle uważam, że Niara i Mer odwalili taki kawał roboty z forum, że nie mam słów, by opisać jak wiele dało to mi i pewnie również innym. Granica stała się moim drugim domem. Dziękuję naszym Donosicielom za to, co robią, rozwijając forum jeszcze bardziej, poświęcając swój czas, by przybliżyć Wam już nie tylko wątki, których przecież nie da się wszystkich przeczytać, ale też postacie i ludzi, którzy są jednymi z nas. W ogóle mam napływ miłości i chyba pokonałabym moją aspołeczność, żeby Was wszystkich wytulać, zanim schowałabym się za jakąś poduszką (szaleństwo w oczach). Dobra, za różowo się robi, meh (szaleństwo gaśnie). Ściskam Was wszystkich. Dzięki, że jesteście. Bądźcie dalej. I w razie problemów, forumowych lub prywatnych, walcie jak w dym, powinnam być na GG.
Avatar użytkownikaF: Calli ugościła Was taką końcową przemową, że nie wiem, co mogłabym od siebie dodać! Od czego by zacząć, może też od podziękowań? Cieszę się, że tu jesteście. Wszyscy, każdy z osobna i co do joty, nawet jeżeli nie jesteście aż tak aktywnymi użytkownikami, może jedynie piszecie w wątkach i nie zaglądacie na SB to jednak tu jesteście. Trochę skryci, ale nie ma osób bez znaczenia. Również kieruję te słowa do naszych bardziej aktywnych użytkowników oraz moderatorów. Chciałabym aby każdy o tym pamiętał, bo przecież dajecie tę cegiełkę od siebie i budujecie coś tak wielkiego oraz pięknego – cudowne opowiadania, dzielicie się niewyczerpanymi pokładami wyobraźni, ćwiczycie swój własny kunszt, jesteście autorami niepowtarzalnych cytatów (nasze perełki!), ale i nie tylko. Budujecie samych siebie, kreujecie się, wyrażacie, jesteście tu wolni. Pamiętajcie o tym, bo choćby nie wiem, co by się działo to ja zawsze postaram się Was wesprzeć. Będę stała za Wami murem jeżeli świat zacznie się walić w Waszych oczach. To nie jest tak, że administracja może wszystko. To jest tak, że dzięki Wam możemy wszystko i chcę żebyście tę podobną ideę kierowali wobec samych siebie. Napędzajcie się nawzajem, doceniajcie i bardzo mnie cieszy, że tak się ze sobą dogadujecie i szanujecie. Uwierzcie mi, kamień z serca spada na myśl, że tylu z Was wspiera się nawzajem. Odwalacie kawał dobrej roboty.
Mamy użytkowników z pięknymi duszami, ale także szczególną uwagę chciałabym w tej jednej chwili poświęcić moderacji, która wycina kawał swojego czasu prywatnego na doskonalenie forum. Jako admin czasem trudno pogodzić mi życie prywatne z Granicą, ale sądzę, że podobnym problemem wzmagają się nasi modzi. Mam nadzieję, że zawsze tu będziecie i że te opowieści będą toczyć się dalej. <3
Pragnę również sama podziękować Niarze i Merowi, bo nie ma na świecie nikogo z takim łbem by stworzyć dobrze funkcjonujące i rozbudowane forum <3

Tak oto wygląda świat według Callisto i Frigg. Widziane ich oczami forum to niesamowity, żyjący i ciągle zmieniający się organizm. Dzięki ich poświęceniu, serdeczności i ciągłej uwadze jesteśmy w stanie korzystać z dobrodziejstw, jakie oferuje Alarania i wędrować po niej bez przeszkód. W imieniu wszystkich użytkowników: Dziękujemy Wam!

Niespodzianka~

*To nie żarty. Zgłaszajcie propozycje do Kerhje na PW, a gdy Cedr zacznie pisać, najlepiej przewidujący jasnowidze (lub stratedzy ;p) dostaną nagrodę od Frigg – narysowany przez nią samą fan art dwóch grających ze sobą postaci zwycięzcy.

Hashira, Kerhje i Satharin

 

 

Kartka z dziennika lorda Fobosa de Loer

Drodzy czytelnicy! Dziś chcielibyśmy zaprezentować Wam coś unikatowego! Jedna strona wyrwana (i podstępem skradziona) z dziennika lorda Fobosa de Loer. Czytajcie i radujcie się!


Dzisiejszy dzień był przełomowy dla moich badań! Po wielu nieudanych próbach (tak wielu, że straciłem już całkowicie rachubę) w końcu udało mi się zmusić to przeklęte diabelstwo do współpracy. Czasem zastanawiam się, czy potrzeba zmuszania się do wysiłku ponad swoje możliwości jest wpisana w ludzką naturę i pozostaje z nami nawet po śmierci. Wydawałoby się, że będąc nieumarłym powinienem skupić się na przyjemniejszych aspektach istnienia – filozofii, poezji, piciu ludzkiej krwi. Co jednak jest przyjemniejszego od projektu, który ostatecznie został ukończony?
Od samego początku nie byłem pewien, czy ten plan nie jest skazany na porażkę. Tworzenie urządzenia oparłem o zwyczajny mikroskop, taki, jakiego używają ci nieliczni śmiertelnicy określający się medykami. Rozebrałem go na części, żeby jak najlepiej poznać jego funkcjonowanie, od zawsze bowiem było mi wiadome, że empiryzm przeważa nad teoretyzmem.
http://granica-pbf.pl/download/file.php?avatar=5843_1508338404.jpgKiedy złożyłem mikroskop z powrotem i wprawiłem go w ruch, potrzebnych mi było kilka części potraktowanych magią. Wymagał dużo większej głębi i czegoś, co uchwyci samą istotę magii, taką, jaka jest wewnątrz każdej naszej komórki.
W tym celu odkryłem istnienie zielonych kryształów, występujących tylko i wyłącznie na Mglistych bagnach. Krąży wokół nich wiele legend, sugerujących, że przez owe kryształy można dojrzeć „żywioł, który płynie w żyłach każdej żywej istoty”. Ogromna akademicka biblioteka w Demarze była tutaj wielce pomocna. Bibliotekarki przywykły już do moich wieczornych wizyt i przedłużających się do późna badań, czułem się więc tam tak, jakbym prosił starego przyjaciela o radę.
Jeśli domysły mnie nie myliły, było to dokładnie to, czego szukałem. Szczęściem nie ja jeden zauważyłem wagę tych kryształów. Kilka z nich (zaledwie kilka sztuk na całą Alaranię!) zostało oszlifowanych w gładkie soczewki i trafiło do najróżniejszych właścicieli.
Przy pomocy nowej, zaradnej choć niezbyt rozgarniętej pracownicy, w końcu dostałem w swoje ręce upragnioną soczewkę. Oczywiście jak to w życiu bywa, prosił pan, zrobił sam. Ale ciężko winić dobrze ułożoną pannicę za to, że dała się złapać na gładkie słówka przestępców. Poza graniczącą z głupotą naiwnością ciężko jej było coś zarzucić.
Nie było jednak czasu na podziwianie eterycznych zawirowań, które pojawiały się i znikały w głębi kryształu. Zakasałem rękawy i zabrałem się z powrotem do pracy. Sukces był tak blisko, czułem to! Jak wielkie było więc moje rozczarowanie, gdy po zainstalowaniu soczewki mikroskop nadal nie chciał działać!
Ta chwila zwątpienia mogła zaważyć na całej mojej pracy. Był moment, w którym nawet ja – lord Fobos de Loer, poczułem się pokonany. Wykorzystałem już wszystkie pomysły i zużyłem wszystkie materiały, jakie mi tylko wpadły do głowy.
Tym, co przyszło mi z pomocą, była magia.
W mojej rodzinie używanie czarów było od stuleci surowo zakazane. To właśnie było główną przyczyną mojej ucieczki z domu, o ile mogę tak nazwać siedlisko nietolerancji i głupoty, jakie kwitło wtedy w murach naszej rezydencji. O ile lepiej mieszka mi się tutaj teraz, mając za towarzystwo Dwór i okazjonalnie tego dziwnego, małego kota!
Zbyt mocno zboczyłem jednak z najważniejszego tematu. Wykorzystałem magię lodu, którą dysponowałem od wieku nastoletniego, żeby zespolić elementy mikroskopu tak, jak nie pozwalało mi na to żadne znane nauce narzędzie. Obniżenie temperatury korzystnie wpłynęło też na przejrzystość soczewki, co odkryłem zupełnie przypadkiem. Podejrzewam, że nikt, kto nie dysponuje magią lodu, nie byłby w stanie wykorzystać jej tak jak ja.
I eureka! Urządzenie w końcu zaczęło działać. Pospolite przedmioty, takie jak zaklęte rękawiczki, czy zaczarowany pasek aż pulsowały od niesamowitych wzorów, które tworzyła wewnątrz nich magia. Przepiękne, wielobarwne wstęgi przenikały samą strukturę tych obiektów, nadając im nowe właściwości, nierozerwalne z ich fizyczną powłoką. Podejrzewam, że gdyby ktoś chciał je odczarować, uległyby całkowitemu wewnętrznemu zniszczeniu raz na zawsze. Ciekawe, czy to właśnie dzieje się z ludźmi, którzy w ten czy inny sposób tracą swoją magię. Ach, jakże chciałbym móc zbadać krew takiego nieszczęśnika! Myśl ta ekscytuje mnie jeszcze bardziej niż wizja SKOSZTOWANIA ich krwi.
Teraz, po pierwszym sukcesie, czeka mnie oczywiście nawał pracy. Muszę skatalogować wszystkie próbki, które zdążyłem zgromadzić i opisać wyniki swoich badań. Następnym preparatem, który zamierzam obejrzeć jest krew demona, znaleziona w miejscu zabójstwa prostytutki. A potem, kto wie – może przyjdzie też czas na zbadanie cząsteczek mojego rodzinnego wisiora? Czy ród de Loer ma ukrytą przede mną jeszcze jakąś tajemnicę?


Ogłaszamy również, że KAŻDY kto chce opublikować na łamach Donosiciela dzień z życia swojej postaci, może nadesłać gotowy materiał poprzez wiadomość prywatną. Z dreszczem ekscytacji czekamy na Wasze historie!

Hashira, Kerhje i Satharin

Dodatek specjalny – Historia Keiry

Czy znacie tę historię..?

Dawno nie było podsumowania żadnej historii, prawda? W końcu jednak przyszła pora i na nią. Kana uważnie prześledziła losy pewnej szczególnej upadłej anielicy, Keiry, oraz jej kompanów i postanowiła Wam o nich opowiedzieć. A było to tak…


Żeby wszystko zaczęło się od początku serdecznie polecam przehttp://granica-pbf.pl/download/file.php?avatar=4694_1444832931.jpgczytać KP Keiry i Leanora – ten wątek jest bowiem ich pierwszym i zawarte w nim wydarzenia poprzedza jedynie historia. Ale jeżeli chcecie od razu przejść do wątku – też się da! Wystarczy wiedzieć, że Keira to upadła, która zrobiła wiele złego nie z własnej woli, Leanor podróżuje z jastrzębiem Apollo i szuka raju ze snu, a Esme miała ze 3 wątki przed tym i (jak chyba wszyscy wiedzą) pochodzi z innego świata. A więc do boju!

Przygoda przemienionej i upadłej zaczyna się w nocy, gdzieś w lesie na Arrantalis (tak, to ta wyspa od Delii). Keira wędrowała po nim już długo i w sumie bez celu – chciała zwyczajnie przetrwać, a później może coś ze sobą zrobić. Cały ten czas towarzyszył jej wierny kruk Kirk (ale nie był kapitanem statku kosmicznego), z którym chętnie by polatała, lecz bała się, że ktoś by ją wypatrzył. W ogóle ostatnio była nieźle nerwowa. Niegdyś dumna ze swoich anielskich skrzydeł, teraz ukrywała je, bojąc się cudzych reakcji. Poza tym kto byłby dumny gdyby go przyciemniło? To jak nieudane farbowanie piórek. Miały być białe, a wyszła smoła piekielna. Też bym chowała.

Inna czarnoskrzydła (nie upadła, ale i tak przeganiana z miast przez ich kolor (rasiści)) Esme, także w końcu doleciała na wyspę (poniekąd dopłynęła, bo była kryjącą-się-po-kątach statkostopowiczką). No i dziewczyny się spotkały. Jak to w przypadku kobiet bywa, skończyło się na bójce.

Pierwsza zaatakowała Keira (biczem wodnym!), ale można powiedzieć, że zrobiła to ze strachu. Esme natomiast odpowiedziała nie mniej żywiołowo (dosłownie – rozpętała bezdeszczową burzę na niewielkim obszarze i waliła piorunami na prawo i lewo, celując także w siebie). A potem wciągnęła je mini trąba powietrzna, którą tracąca kontrolę Es jakoś zatrzymała, po to tylko by mogły wraz z nową znajomą spaść sobie na drzewo. A potem spaść z drzewa.

Nawiązała się inteligentna konwersacja. Babeczki przedstawiły się sobie i zaczęły dochodzić do porozumienia (i do siebie po upadku). Tylko, że dochodziły tak trochę okrężną drogą. Keira chciała wiedzieć coś o Esme, a ta była gotowa odpowiedzieć, ale wtrąciła się Ira (demon, z którym przemieniona ,,zmuszona jest dzielić… myśli i czasem ciało”) żądając uwzględnienia jej przy przedstawianiu. Potem to Keira zaczęła opowiadać o Alarańskim świecie, czego ciekawa była Esme i tak rozmawiały, aż pojawił się kolejny osobnik.
Leanor.

Lisołak był właśnie po podróży, a usłyszawszy najpierw odgłosy bójki, a potem rozmowy, postanowił podejść i się przywithttp://granica-pbf.pl/download/file.php?avatar=3983_1519926302.jpgać. Jak sam to w narracji opisał ,,Zrobił […] rzecz jednocześnie bezmyślną, ryzykowną i głupią. Ta mieszanka wybuchowa o jakże elficko brzmiącym imieniu zaczęła podążać ścieżką, całkiem na widoku, w stronę dwóch istot których język był całkiem znajomy. Był jednak bardzo uważny w swojej głupocie i w każdej chwili gotów do wyciągnięcia miecza i stanięcia do walki. W głębi duszy liczył jednak, że […] jego pseudopsychologiczne podejście uratuje mu skórę.”

Czy uratowało… no, powiedzmy.
Dziewczyny zauważyły nowo przybyłego. Być może nie skopałyby go tak całkiem od razu, ale Ira przejęła kontrolę nad Esme. Czarnowłosa podleciała więc do nieznajomego i na powitanie zdzieliła go w twarz. Ale potem opanowała się i powiedziała, że nie miała zamiaru go uderzyć. Brzmiało logicznie.
Obecność i zachowanie drugiej skrzydlatej (która schowała skrzydła co prawda, ale nie zmieniało to jej przynależności do tej kategorii), a także powrót Apolla (bardzo kosmicznie się tu zrobiło) sprawiły, że Lisołak faktycznie przymknął na to oko. Z resztą zaraz otrzymali od Esme pewne wyjaśnienia dotyczące demonicy i wszystko stało się jakby jaśniejsze (poza skrzydełkami oczywiście).

Na szczęście nie rozmawiali zbyt długo – zezłoszczona na Irę przemieniona kopnęła coś co wystawało z ziemi, było w jej zasięgu i okazało się jakąś starą dźwignią.
Upadek z nieba, upadek z drzewa, a teraz wesołe sturlanie się do podziemi – oto plan wycieczki Keiry. Reszta jej towarzyszy pozaliczała jeden lub dwa punkty tego programu, ptaki natomiast – jastrząb Apollo i kapitan Kirk zleciały do swoich podopiecznych gdy były już na to gotowe.
Przypadkowa drużyna zaczęła się rozglądać. Żadne z nich nie było zainteresowane wyjściem na zewnątrz, bo palące się w podziemiach pochodnie były takie ładne, smród taki smrodliwy, tajemniczy korytarz warty zbadania, a stare kości i tak im przecież nic nie zrobią.
Aha!

Kiedy doszli do sali z kamiennym ołtarzem i mnóstwem szkieletorów… nie stało się nic. Do czasu aż Keira do owego kamuszka nie podeszła. Wtedy coś się poruszyło, a ona odskoczyła z piskiem. Naturalnie potem spróbowała jeszcze raz – wtedy już została chwycona przez szkielet za nadgarstek i ponownie wszystko stało się prawie jasne (nadal poza skrzydełkami).

Dalej postanowił pokombinować lisołak – w ołtarz wbity był pokryty rdzą sztylet, najpewniej rytualny, więc wyciągnął go i rozwścieczył szkielety. Ale spokojnie! Miał plan. Za pomocą bariery pozbył się zaklętych nieszczęśników i odsłonił podłogę, a tym samym niezwykłe symbole oraz przedstawienia składania ofiar i tym podobnych rzeczy… może dziewczyny umiałyby to odczytać? http://granica-pbf.pl/download/file.php?avatar=4739_1446919100.jpg

Ale Esme wiedziała już wiele więcej. W sali znajdowało się sporo rozwidleń, a jedne drzwi były wyjątkowo mocno opieczętowane, w dodatku zastawione skrzynią, na której leżały stare księgi. Ona jednak upatrzyła sobie taką, którą trzymał w ręce z dawna umarły czarodziej. Wzięła ją i zaczęła przeglądać – zdążyła przejrzeć parę kartek nim Keira i Leanor wzbudzili bunt szkieletów, a po stłumieniu go postanowiła podzielić się odkryciami.
Skoro droga była już wolna, zaprowadziła ich do jakiejś komnaty sypialnianej, gdzie rozsiedli się na poplamionym krwią łóżku.
Wtedy wyjawiła im, że znalazła dziennik więzionego latami maga, który… tak jak ona pochodził z innego świata.
Nie była jedyna.
Nieszczęśnik został jednak złożony w ofierze, gdyż tylko jego energia mogła uśpić potwora z którym się wtedy zmagano.
Wtedy i najpewniej teraz, bo po korytarzach właśnie rozniósł się mrożący krew w żyłach ryk…

c.d.n.


To już wszystko w dzisiejszym podsumowaniu, obejmującym niesamowite przygody Keiry, jej towarzyszy oraz ich dwóch ptaków, z których jeden podobno wcale nie jest statkiem kosmicznym, a drugi zaprzecza bycia zarówno kapitanem, jak i pewnym metalowym gitarzystą. Co natomiast stanie się dalej? Czy bohaterowie przejmą się hałasem który słyszeli, czy też uznają, że to po prostu potwór spod łóżka? Myślimy, że o dalszych ich zmaganiach usłyszycie już niedługo.

Hashira, Kerhje i Satharin

Dodatek specjalny – wywiad z Dagonem

Moi drodzy! Tym razem, w ramach kolejnego dodatku do naszego Donosiciela, odważyłyśmy się spotkać ze szczególnym jegomościem. Musiałyśmy wkroczyć w świat, którego z reguły zwyczajna istota woli unikać – w świat cieni. Na samą myśl o tym spotkaniu po skórze znów przebiegają mi dreszcze niepokoju i dziwnej ekscytacja. Ale warto było! Zdobyłyśmy informacje, którymi dzisiaj chcemy się z Wami podzielić. Kochani, oto przed Wami wywiad z samym Dagonem “Bajerem” Laufeyem.


Spelunka jest ciemna i zadymiona, dokładnie taka, jaką wybrałby na spotkanie typ spod najciemniejszej gwiazdy. Być może nawet sam diabeł. Wchodzę do środka, rozglądając się niespokojnie – to jeden z tych lokali, których możesz już nigdy nie opuścić, gdy raz do nich wejdziesz. To On zaproponował spotkanie w tym miejscu. Widzę jak siedzi zadowolony przy stoliku, paląc cygaro i sącząc powoli alkohol. Kiwa mi głową na znak, bym się przysiadła. Gęsty dym spowija Jego sylwetkę. Czuję się jakbym miała zawrzeć pakt z samym diabłem.

Kronikarka: Naprawdę nie rozumiem… Co ci się podoba w takich miejscach?

Dagon (wstał by się przywitać, z szarmanckim ukłonem i uroczym uśmiechem pocałował w rękę): Nie…? Spójrz dookoła. Gdzie spotkasz równie przytulny cień, w którym można się tak odprężyć. Brak tu sztucznego blichtru i snującej się nieprzytomnie, wszędobylskiej burżuazji nieświadomej prawdziwego życia. Nawet alkohol jest prawdziwszy. Nie modny trunek z dużych i poprawnych gorzelni, ale whisky z prawdziwą duszą miejsca, w którym powstaje (uśmiechnął się zawadiacko, popijając alkohol).

K: Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Na Prasmoka… kim właściwie jesteś?

D: Zwykłym biznesmenem. Skąd pomysł na podobne pytanie?

K: Otacza cię… nietypowa aura. Nie wyglądasz na przeciętnego biznesmena. Poza tym pewne ptaszki szepnęły mi na ucho kilka ciekawostek dotyczących twojego pochodzenia. Wiąże się to z pytaniem, które chciałabym ci zadać. Skąd wziąłeś się w Alaranii? Z tego co wiem pojawiłeś się tutaj pod postacią czarnego psa. Czy była to twoja własna decyzja?

D: Jestem więc piekielnie dobrym biznesmenem… (dogasza cygaro w popielniczce).

Skąd się wziąłem w Alarani? (rechocze)

Z samego serca piekieł (wymruczał niskim głosem, mrużąc ślepia nad szklaneczką whisky) O psach nic nie wiem. Ptaszki mają to do siebie, że mają ptasie móżdżki… a ich żywot jest ulotny…

K: (Mimo przebiegających mi po grzbiecie ciarek dzielnie brnęłam dalej.) Tak… możliwe… A planujesz kiedyś powrót do Piekła? Tęsknisz czasami za swoim pierwotnym domem?

D: Dlaczego miałbym? Tutaj świetnie się bawię (pochyla się nad stołem i spogląda jej w oczy z czarującym uśmiechem)

Czego się napijesz? (ręką wzywa kelnera)

K: Dziękuję, tę konkretną rozmowę wolałabym przeprowadzić z trzeźwym umysłem. (Spoglądam niespokojnie na diabła… ekhm, przepraszam, biznesmena, zastanawiając się jak sformułować następne pytanie. Piekielny okazał się mistrzem uników. Nie zamierzałam się jednak poddawać!) Słyszałam, że opuściłeś Piekło w dużym pośpiechu, będąc w niezbyt dobrych stosunkach ze swoimi pobratymcami. To prawda? Co takiego mógł przeskrobać wielki Dagon, że stał się persona non grata w Kręgach Piekielnych?

D: A więc to przesłuchanie a nie przyjacielska rozmowa? (z czujnym wzrokiem prosi kelnera o wodę z miętą i limonką)
Najgorzej gdy o Piekle próbuje rozmawiać ktoś, kto nie spędził tam ani jednego dnia (mówi nieco pobłażliwie, mrużąc oczy, gdy kelner przynosi napój) Tam nie istnieje coś takiego jak „dobre stosunki z pobratymcami”. I nie wiem skąd te cyniczne epitety. Mówiłem, że jestem jedynie przedsiębiorcą, nie próbuję udawać nikogo ważnego (odstawia pustą szklankę na stolik, gestem prosząc o kolejnego drinka). Wydaje mi się, że nie powinnaś słuchać niesprawdzonych plotek. Wiele, moja droga, zaczyna się od hazardu. Gdy jest zwycięzca, jest też przegrany, ten drugi zaś niekoniecznie musi z godnością przyjmować swój pech, więc z wrodzonej grzeczności nie jątrzę rany przegranego.

K: Wybacz, nie chciałam, żebyś uznał to za atak, ale pytania… Musisz zrozumieć – taka już moja rola. Żeby nie drążyć, zapytam teraz o coś związanego z teraźniejszością. Na chwilę obecną prowadzisz własny… dom publiczny w Nowej Aerii. Odnajdujesz się w roli zarządcy i gospodarza?

D: (parsknął śmiechem na przeprosiny, chociaż nie do końca wiadomo co diabła bawi, a na kolejne pytanie teatralnie przewraca oczami i odbiera od kelnera whisky) Nie prowadzę zamtuzu, jestem jedynie skromnym inwestorem. Udostępniam lokal, ale zarządza nadobna niewiasta o pięknie brzmiącym imieniu Mary, nazwisko pozwolę sobie zachować w tajemnicy, skoro głównej zainteresowanej nie ma z nami. To ona rządzi, nie ja. (bierze łyk alkoholu)

K: Ach te kobiety. Zawsze wszystkim rządzą! A propos pewnych siebie kobiet… Pora na pytanie, na które chyba wszyscy czekali. Kochasz Kimiko? (Śmieję się zanim diabeł zdąży odpowiedzieć) Oczywiście na taką niedyskrecję w ogóle nie musisz odpowiadać. Powiedz mi za to, czy ciężko się mieszka z tak charakterną kocicą?

D: I do tego cały czas jesteśmy na waszej łasce. Z wami źle, bez was jeszcze gorzej. (podchwycił żart, szczerząc się szelmowsko)
Nie zamierzam. (odparł swobodnie) Podobne wyznania nie są dla publiczności, a przynajmniej nie w pierwszej kolejności. To wybranka powinna poznać uczucia mężczyzny jako pierwsza, i zadecydować czy chce je rozgłaszać wszem i wobec, nie sądzisz?
Nie. Mieszkanie z czarną panterą to czysta przyjemność.

K: Ciężko, by kobieta nie chciała mieć tej władzy. Ale poza obowiązkami trzeba mieć także czas na rozrywkę. Lubisz dobrą zabawę, prawda?

D: Jak każdy.

K: No dobrze, krótka ale uczciwa odpowiedź. To może na koniec pytanie, które zawsze chciałam zadać diabłu. Czy nadal podpisuje się cyrografy krwią?

D: (zarechotał, po czym rozbawiony udziela odpowiedzi) Zaraz też spytasz mnie o bruk i dobre chęci? (jeszcze chwilę podśmiewa się pod nosem i dopiero kontynuuje) Wszystko zależy od rodzaju umowy jaką podpisujesz, oraz od swoistych… nazwijmy to… upodobań wierzyciela. Ale magia oparta na przysięgach krwi to siła z którą należy się liczyć, więc takie umowy czy cyrografy jak wolisz, są dość sprawdzoną metodą.

K: Jak na przeciętnego biznesmena wiesz całkiem dużo o diabelskich sprawach. Mam tylko nadzieję, że cyrografów nie podpisuje się nieświadomie. Póki co moja ciekawość została zaspokojona. W razie czego, sądzę, że wiem gdzie cię znaleźć…

Podnoszę się, by odejść, ale po skończonej rozmowie ogarnia mnie dojmujący niepokój. Dym staje się coraz gęstszy, a muzyka coraz bardziej krzykliwa. Czuję lekki zapach siarki, choć być może to tylko moja wyobraźnia. Zamykam na chwilę oczy, a gdy ponownie je otwieram, widzę twarz Dagona znacznie bliżej swojej.
Czart ostatnią wypowiedź skwitował jedynie unoszącym się kątem ust. Uśmieszek jednak poszerzył się do znajomego już uśmiechu czarusia, gdy bies podszedł do mnie, oferując swoje ramię.

D: To nienajlepszy pomysł by wracać samotnie o tej porze.

I choć wiem, że najprawdopodobniej oznacza to igranie z diabłem, wychodzę razem z nim w ciemną noc i znikam w gęstniejącej na ulicy mgle.

 

Hashira i Kerhje

Dodatek specjalny – historia Cerriny i Sairy

Nadstaw uszu Alaranio!

W dzisiejszym Dodatku prezentujemy Wam jednoodcinkowe streszczenie historii centaurzycy Cerriny i intrygującej kotołaczki Sairy, a także bardzo nietypowego, a jednocześnie tak charakterystycznego dla swojej rasy krasnoluda Imperiusa. Już więcej ani słowa, oddajemy głos naszej narratorce Kanie. Miłej lektury!

(Wszelka awangarda gramatyczna była zamierzona 😉 )


Krótka, a intensywna przygoda Cerriny i Sairy (a także, przez pewien czas, Imperiusa). Właśnie zamknięta, więc może warto zapoznać się z nią, by móc później śledzić ich dalsze poczynania!

Wszystko dzieje się na rozległych terenach Opuszczonego Królestwa. Dzień jest pochmurny i nieco deszczowy – zmęczona Avatar użytkownikapodróżą centaurzyca Cerrina znajduje niemalże w szczerym polu tawernę ,,Pod dębem”, co zaskakuje ją o tyle, że wspomniane na szyldzie drzewo nigdzie w okolicy nie rośnie (co jest niemalże w ogóle nieistotne dla fabuły, ale mi się strasznie spodobało!). Karczmarzowi za to nie podobało się, że koń (za którego, przez twarz oblepioną mokrymi włosami, wziął Cerrinę) wchodzi do jego przybytku. Pomyłka ta szybko została wyjaśniona, a kobieta nie zamierzała się obruszać, a zamiast tego wśród rozbawionych gości zaczęła szukać wolnego stolika. W pewnym momencie jednak postanowiła zareagować na ciągłe zaczepki i błockiem z ogona chlasnęła w gromadkę dowcipnisiów. To była kolejna rzecz, która właścicielowi nie przypadła do gustu. Mimo nie najgorszego (jak na centaura) początku, kobieta ostatecznie została wygoniona z powrotem na deszcz. Była jednak uparta i w pełni gotowa na odpoczynek, skorzystała więc z planu awaryjnego, który pojawił się całkiem nagle, gdy zobaczyła stajnię będącą częścią karczmarskiego gospodarstwa. Kto wie, gdzie tak naprawdę byłoby centaurowi lepiej. Choć na początku było to oczywiście przykre, że musiała ulokować się na sianie, w budynku przeznaczonym nie dla istot o wyższej inteligencji, a zwierząt. One jednak bywały często nawet lepszym towarzystwem. Ale jak się okazało – nie jedynym na daną chwilę, w tej konkretnej stajni. Gdzieś głębiej, nieco ukryta przed spojrzeniem kopytnej, czaiła się kotka. Właśnie polowała na szczura, kiedy wtargnięcie Cerriny spłoszyło go i przerwało jej Avatar użytkownikapracę. Kotka nie była jednak zwykłym kotem, a zmiennokształtną, która pomieszkiwała w budynku od pewnego czasu, pracując jako wykwalifikowany myszołap (a czasem kelnerka w gospodzie), widząc więc centaurzycę, postanowiła zagadać. Przybrała swoją człowieczą formę i pokazała się. Szybko nawiązało się między nimi porozumienie i przez pierwsze chwile rozmawiały o nagich biustach. A właściwie o jednym – Cerriny – bo chcąc wysuszyć swoją przepaskę, zdjęła ją i powiesiła na widełkach. Fajny początek! Później niestety aż tak zabawnie nie było. Do gospody, w której w międzyczasie zasiadł krasnolud Imperius, wtargnęło czterech łowców, oznajmujących, że ścigają kobietę-centaura. Gospodarz, omamiony wizją opłaty za informacje, stał się aż nazbyt chętny do pomocy, nie posiadał jednak wszystkich danych. Był pewien, że szukana już dawno sobie poszła i to też oznajmił mężczyznom. Na (nie)szczęście dla wszystkich, w ostatniej chwili wbiegł jego młodociany syn i wygadał, że przed chwilą zobaczył ją w stajni. (Mimo iż na cały wątek dostał tylko ten nieszczęsny fragment i tak zdążyłam go polubić. Czuję bijącą od niego niewinność!). Nagle wścieknięty gospodarz ruszył razem z łowcami we wskazane miejsce (chyba bał się, że Cerrina zrobi coś jego koniom), a Imperius pofatygował się za nimi słysząc, że chcą rzucić się na bezbronną kobietę. Akcja nabrała tempa. Czterech mężczyzn wparowało do stajni i od razu postanowili rzucić się na obie panie – jeden oberwał od Sairy sztyletem w oko, drugiemu atak na nią nie udał się za sprawą Cerriny, dwóch kolejnych wykorzystało okazję i rzuciło się na leżącą centaurzycę, ogłuszając ją. Wtedy nadbiegł Imperius i powalił tych drani, sam jednak dostał z kopyt od spłoszonej koniowatej i wyleciał ze stodoły wpadając na gospodarza. W tym czasie siano zajęło się ogniem z pochodni, które geniuszowaci łowcy rzucili na stogi. Goręcej, szybciej i chaotyczniej być chyba nie mogło! A mimo tego wszystkiego zamiast od razu zwiać, Cerrina zaczęła wypuszczać z boksów konie, prosząc o pomoc Sairę. Razem uporały się z tym dość szybko, i dobrze, bo miały niewiele czasu – jeszcze chwila, a zostałyby pochłonięte przez płomienie. Tu jednak atrakcje się nie kończyły – gospodarz wstał spod krasnoluda i wszedł do środka klnąc na nie i grożąc, za co spadła na niego belka ze stropu. Nie, nie – przeżył. Po prostu kobietki musiały wyciągnąć i jego, zanim wreszcie mogły uciec (tak z budynku jak i okolicy). A zwiać musiały, bo zostały oskarżone Avatar użytkownikao podpalenie i lada chwila mógł ruszyć za nimi pościg złożony z całkiem licznych gapiów i przyjaciół mężczyzny, którego co prawda uratowały, ale chyba nie za wiele go to obchodziło. Pognały w stronę lasu, gdzie dyskutowały przez chwilę. Kopytnej trudno było poruszać się wśród drzew po zmroku, ale kotołaczka utrzymywała, że niedługo ją wyprowadzi i wskaże bezpieczne miejsce, gdzie pościg za nimi nie dotrze. Pozostały więc razem i kontynuowały zwiewanie, a kiedy wyszły z lasu, Saira przesiadła się na grzbiet centaurki, by mogły wykorzystać całą jej szybkość. I tak, po pełnym niebezpieczeństw biegu po ciemoku, dotarły do skałek, gdzie ponoć żyły potwory. Ponoć, bo Saira bywała tam już nie raz i wiedziała, że czegoś takiego tam nie ma. Ludzie za to nie odważyliby się tam za nimi podążyć. Wszystko wyglądało idealnie, lecz koniowata miała wątpliwości. Coś jej się nie podobało w otoczeniu i wkrótce jej towarzyszka zaczęła odczuwać to samo. Nim zdołały odnaleźć dla siebie bezpieczną kryjówkę, usłyszały przeraźliwy ryk, każący im jednak chociaż na chwilę uwierzyć w straszliwe bestie żyjące w tym miejscu. Przestraszone, niechcący rozdzieliły się i uciekły w zupełnie różnych kierunkach, by już się potem nie odnaleźć… Ale przeżyły!


I tak oto skończyła się wspólna przygoda kotołaczki i centaurzycy. Gdzie los popchnął je dalej? Tego dowiecie się tylko sami, śledząc ich poczynania w alarańskim świecie pełnym niebezpieczeństw i magii.

 

Hashira i Kerhje

Dodatek specjalny – wywiad z Dérigéntirhem

Witamy w pierwszym w historii wywiadzie opublikowanym na łamach „Donosiciela” przeprowadzonym przez nas – nieustraszone Kronikarki! Prezentujemy Wam rozmowę z pełnym mądrości złotym smokiem, który aktualnie przebywa w Menaos wraz z alchemiczką Sanayą Tai. Przed Wami tajemniczy, prastary Dérigéntirh!


Rozmowa odbyła się pod jedną z parkowych altan, tak popularnych w Menaos. Był wieczór, którego cienie rozświetlały gwiazdy i nieliczne ognie lamp zawieszonych pod zadaszeniem. Ciepły wiatr rozwiewał delikatnie srebrzyste włosy Dérigéntirha, kiedy ten czekał na mnie w umówionym kilka godzin temu miejscu. Pojawiłam się tam, głośno stukając obcasami butów, by mógł zawczasu usłyszeć moją obecność. Prowokacyjnie przyniosłam ze sobą miotłę, jako nawiązanie do niedawnego incydentu, podczas którego ten szlachetny jegomość został oskarżony o bycie złodziejem.

Kronikarka: Witaj, Dyrigenthirze Ba… Me… Khem. Smoku złoty, czy byłbyś tak miły i przedstawił się tej części naszych czytelników, którzy Cię jeszcze nie znają?

Dérigéntirh: Witam, moja droga; wieczór naprawdę wiele by stracił, gdyby nie mógł cię tu dziś ujrzeć. Oczywiście; jestem Dérigéntirh Barghintar Meo’Shoukan, pośród czarodziejów znany jako Sholihian, pośród wielu kręgów znany jako Niszar, zaś ostatnimi czasy ukrywający się pod imieniem Kaonites. Widzę, że przygotowałaś się na interesującą rozmowę; mam nadzieję jednak, że ta miotła nie pójdzie za prędko w ruch.

K: Kaonites… Och tak… To wiele ułatwia! Dziękuję ci bardzo. Ja również bardzo się cieszę na wywiad z kimś tak niezwykłym. Miotła (miejmy nadzieję) będzie pełnić rolę jedynie dekoracyjną. To znaczy o ile nie jesteś jednym z tych smoków, które pożerają niewiasty? Czy też zakradają się w tajemnicy do ich komnat, by zostać nakrytym przez służki.

D: Ależ proszę bardzo. Nie, nie musisz się obawiać – niewiasty świata również. Preferuję raczej dietę mniej ruchliwą i mniej piękną. A co do zakradania, to cóż… Tutaj nie mogę już czuć się tak niewinnym. Choć sprawa, którą masz na myśli, wygląda zgoła inaczej; to owe służki zakradły się do mnie – muszę tu pochwalić ich zdolności oraz nadzwyczaj interesujące osobowości. Do komnaty zostałem zaproszony – jednak z żadnych zgoła gorszących powodów – choć muszę przyznać, że sprawy przybrały nieco nieoczekiwany obrót.

K: Wierzę ci. Zostawmy to jednak na razie. Chciałabym ci teraz zadać zgoła inne pytanie. Powiedz, jak ci się żyje tutaj… w Menaos?

D: W Menaos? Cóż, myślę iż słowo „żyje” to dosyć silne sformułowanie; zdecydowanie nie poczytuję się za jego mieszkańca, a raczej za wędrowca w płaszczu skubanym zębem czasu, co pojawia się i zanika, niczym gwiazda migająca na sklepieniu. Ale jeżeli miałbym się odnieść do moich doświadczeń… Bardzo mnie cieszy fakt, że w mieście tym ludzie są w stanie żyć na co dzień z elfami; budzi to we mnie nadzieję, że niegdyś wszystkie rasy będą mogły czynić podobnie, wykorzystując wspólnie tak różnorodne dary, którymi obdarza nas Prasmok. Menaos potrafi być także nadzwyczaj urzekające, choć jak wszystkie miasta posiada swoją mroczniejszą stronę; mam nadzieję jednak, że ta będzie się jedynie zmniejszać. A jeżeli chodzi o bardziej prozaiczne rzeczy… cóż, nie mam raczej zbytnio na co narzekać; Mieszkańcy potrafią się okazać nadzwyczaj mili, jeżeli się do nich wyciągnie dłoń, jedzenie jak najbardziej smakuje, no i zawsze można liczyć, że znajdzie się gdzieś kąt dla wędrowca.

K: Tak, to rzeczywiście brzmi jak miejsce nadające się do całkiem przyjemnego życia. Co zaś do jedzenia… Mam pytanie, może trochę nie na miejscu, ale niezwykle mnie to ciekawi! Powiedz mi Dérigéntirze – kiedy wypadł ci pierwszy mleczak? Ciekawi mnie czy smoki przeżywają to “wydarzenie” tak samo jak dzieci innych ras?

D: Och, mój pierwszy mleczak wypadł mi roku osiem tysięcy siedemset pięćdziesiątego pierwszego Ery Środka – późnym popołudniem, w wyjątkowo wietrzny dzień. Jednak obawiam się, że muszę cię zmartwić; Twoja ciekawość zostanie niezaspokojona, gdyż całe dzieciństwo spędziłem w skórze czarodzieja. Chciałbym móc ją ugasić, jednak nie zdarzyło mi się spotkać wiele małych smoków, a książki zgromadzone przez wielkich czarodziejów z niepojętych mi powodów milczą na takie tematy.

K: Doprawdy nie rozumiem, dlaczego nikt nie zajmuje się takimi tematami. Ktoś powinien się tym zainteresować. Ale… wspomniałeś o postaci czarodzieja, wiem również, że przyjmujesz na codzień postać elfa. W jakiej postaci wolisz poruszać się kiedy masz wybór – elfa, czarodzieja czy smoka?

D: Cóż, to nie jest łatwa odpowiedź. Ostatnimi czasy najlepiej czuję się jako srebrnowłosy elf – postać ta ma dla mnie znaczenie symboliczne, oprócz tego jest kartką, nie dość czystą, a w dodatku lśniącą. Podejrzewam, że wielu ludzi dałoby wiele, aby móc wymazać dawne błędy. Czarodziej zaś posiada mnóstwo atutów, których brakuje elfowi – wszak przeszłość czasem bywa przydatna. Co zaś do smoka… szczerze powiedziawszy, zawsze czuję się w tej postaci nieco niezręcznie, niewygodnie, pomimo tego, jak spektakularną jest. Traktuje je raczej, jako stroje niźli prawdziwe ja, a jaka kobieta podejmie się chodzić codzienne w szpilkach?

K: To dosyć niezwykłe – czuć się niekomfortowo w swojej prawdziwej skórze. Może nie powinnam o to pytać, ale… czy to coś z twojej przeszłości wpłynęło na niechęć do postaci smoka?

D: Myślę, że w dużej mierze to fakt, że zdołałem się już przyzwyczaić do postaci dwunożnej i taki nagły przeskok jest zdecydowanie czymś… innym. Było też kilka incydentów, o których jednak wolałbym nie wspominać, ale zadecydował najpewniej fakt, że inne rasy nie czują się nazbyt komfortowo w towarzystwie smoka; łamanie pierwszych lodów to prawdziwy koszmar!

K: Rzeczywiście, to prawda. Za tak szczerą odpowiedź zostawimy miotełkę w kącie. Jeśli dalej tak będzie to w ogóle nie pójdzie w ruch! W takim razie nie będziemy kontynuować tego tematu. Wróćmy do milszych rzeczy. Czym aktualnie się zajmujesz w Menaos?

D: Menaos? Cóż, staram się pomóc komu mogę, a przy okazji odwiedzam kilku starych znajomych; choć okazuje się, że i na nowych nigdy nie jest za późno. Moja uwaga skupia się ostatnio niemal w pełni na pomocy pewnej przeuroczej alchemiczce w przejściu przez trudności, których ten świat jej nie szczędzi. Mam nadzieję, że uda się nam razem wywalczyć dla niej chwilę beztroskiego spokoju, gdy będzie mogła w pełni oddać się swej pasji.

K: Na koniec mam do ciebie jedno ostatnie pytanie. Czy chciałbyś przekazać coś mieszkańcom Menaos? Jakaś rada odnośnie tego co mogliby zmienić w swoim pięknym mieście?

D: Oh… Cóż, uważam, że takie rady trzeba udzielać ostrożnie; gdy chce się coś zmienić, bardzo łatwo jednocześnie to zniszczyć. Jednak co do mieszkańców Menaos… chciałbym, aby ich przykład i otwartość szły w świat, nie tylko w przypadku spraw rasowych, ale także wszelkich innych różnic. A jeżeli chodzi o was samych… cóż, mam nadzieję, że będziecie w stanie wkrótce docenić piękno ukryte pod kilkoma warstwami tatuażu, tak jakoż i ja. Niech się wam powodzi i żyje szczęśliwie.

K: Dziękujemy za piękne rady i za ten wywiad. Zanim jednak na dobre się rozstaniemy mam jeszcze jedną małą prośbę. Skoro potrafisz posługiwać się magią, a ja mam bezużyteczną miotłę to może… mógłbyś spełnić jedno moje małe marzenie? Zawsze chciałam przelecieć się na miotle. Pomożesz?

D: To była czysta przyjemność. Oh… oczywiście! Sprawienie, aby lewitowała, nie powinno być żadnym problemem!

 

Udało się. Ze złotą radą Dérigéntirha w głowie odleciałam z parku na zaczarowanej miotle, zostawiając uczynnego smoka niczym nieruchomą, magiczną statuetkę, malejącą w dole.

 

Kronikarki: Hashira i Kerhje

 

 

Dodatek specjalny – historia Yvy #3

Witajcie ponownie, Alarańczycy!

To już ostatnia część podsumowania historii Yvy. Mamy nadzieję, że Wam się podobała. Jeśli ktoś nie miał okazji czytać na bieżąco postów w tematach, w których pojawiała się ta zakręcona osóbka, mieliście okazję poznać jej przygody dzięki Kanie, która pilnie śledziła rozwój wydarzeń. I choć historia toczy się dalej, ta część podsumowań na razie się kończy. Cóż… Kana postanowiła sama się w nią zaangażować, a konkretnie swoją postać o trudnym charakterze i dźwięcznym imieniu Noa…. No wiecie… Ta dziewczynka płci męskiej. Tak więc w tym momencie kończymy, ale na pewno nie jest to kres naszych dodatków specjalnych. Na razie niczego nie obiecujemy, ale z pewnością coś jeszcze się pojawi. 😉

Dziękujemy, Kano! <3

Tak… To chyba tyle. Więc… Miłej lektury!


Hejo! Część króciutka, bo opowiada historię z zaledwie trzech postów – postów jednak wartych zobaczenia, tym bardziej, że wątek wcale się na nich nie urywa, a jest kontynuowany (uwaga, samoreklama!) z moim (moją) Noą. Petro nadal odgrywa tam ważną rolę, więc zapraszam serdecznie do podziwiania go i jego młodzieńczej chłopczykowatości. Zdradzę, że lepszy opis jego wyglądu pojawił się już po dołączeniu dhampirka. Gdyby nie to, że mam jakieś hamulce przekopiowałabym go i wytłuściła abyście mogli zobaczyć już tu i teraz jaki to Ładny Chłopiec jest!

A! I jeszcze streszczenie poprzedniego streszczenia:

„Skarby i szczury”

Nasi bohaterowie wpadli do tuneli, gdzie listonosz okazał się jakimś podejrzanym typkiem, ale i tak nakłonił ich do użycia portalu, który miał zabrać ich do Lasu Driad. BUM!

Cz. III ,,W poszukiwaniu odpowiedzi i pewnego czarodzieja”

Dziwne, ale po użyciu tajemniczego, błyskającego ostrzegawczo portalu nadal byli cali. Przeniesienie za pomocą magii było doświadczeniem niesamowitym, szokującym i niepokojącym (u różnych osób w zmiennych proporcjach), ale zdaje się nieszkodliwym – młodzieńcza trójka znalazła się w lesie, bez dodatkowych elementów cielesnych czy innych uszczerbków na zdrowiu i stała sobie teraz wesoło na trawce wśród drzew.

Trójka?

No tak – bo listonosz gdzieś wyparował.

Sam? Nie! – Z kluczem i mapą oczywiście, których to Yva nie miała już przy sobie, za co zaczęła pluć sobie w brodę obficie. Dali się popisowo wykiwać!

No i w dodatku usiedli pod pająkami, których brunetka od dziecka się bała (patrzcie historia w KP Yvy). Trzeba się było po cichu wycofać…

Na ich szczęście Borys był na posterunku! Nieco dalej od nich, dostrzegł pędzącego przed siebie mężczyznę trzymającego jakieś zawiniątko i mamroczącego coś o skarbie. Rozpoznawszy w nim listonosza rzucił się w pogoń, zostawiając za sobą sprawy klanowe (dla których poprzednim razem pragnął porzucić niańczenie elfki, ale jak widać mu nie wyszło). Jednak mimo najlepszych chęci i całej swojej szczurowatości nie dał rady nic zrobić. Ani on, ani Gongpao, gdyż przez interwencję pewnej fioletowej istotki mającej władzę nad losami postaci (hihihi) zostali przeniesieni gdzieś poza wątek. Z kolei dzięki jej hojności Yva i Petro odzyskali klucz oraz mapę, którą zakosiła znanym tylko sobie sposobem złodziejskiemu mężczyźnie. Petro dostał nawet w bonusie podejrzanego cukierka-niespodziankę, z którego jeszcze nie miał okazji skorzystać.

Avatar użytkownikaTuż po tym wydarzeniu (a właściwie jeszcze w jego trakcie) w przygodę wplątała się zaspoilerowana we wstępie osoba – Noa (wraz ze swoim morsko-elfim towarzyszem). I tak oto po małej wymianie sił opowieść toczy się dalej!

 

Komentarze możecie zamieszczać TUTAJ

Hashira i Kerhje

Dodatek specjalny – historia Yvy #2

W poprzednim odcinku…

W ramionach oceanu”

Yva, Petro, Gongpao i jej szczur Borys wyruszyli z Rubidii, by odnaleźć tajemnicze miejsce zaznaczone na mapie prowadzącej do dawno ukrytego skarbu piratów.

Cz. II „Skarby i szczury”

Wiózł ich listonosz. Yva przewidywała, że podróż nadmorskim traktem zajmie im trochę czasu, więc korzystając z okazji, ćwiczyła zaklęcia ze swojej ulubionej dziedziny (wody). A kiedy nie robiła i tego, rozmyślała wraz z towarzyszami podróży o skarbie. Petro najbardziej chciał znaleźć w nim złoto, a w lesie nimfy; Yva pieniędzy tyle, aby wystarczyło na dostatnie życie dla jej ojca i do tego może jakiś mały artefakcik…

Gongpao natomiast wolała ujrzeć w skrzyni prawdziwego mistrza magii (żywego, dodajmy) albo chłopaka (także żywego, a do tego młodego (a Petro to co!?)).

Na razie byli jednak od i tak niepewnego celu bardzo daleko. I nagle

Avatar użytkownika

przestali się przybliżać. Bardzo nagle, bo wóz stanął gwałtownie, a Yva zleciała z niego, brudząc swoją niebieską sukienkę. Elfka mimowolnie uczyniła to samo, prując z lekka swoje jedwabne wdzianko. (Proszę wszystkich maniakalnych krawców o zachowanie spokoju! To tylko ćwiczenia!). Poza tym na szczęście obyło się bez większych strat, ale…

Dalszą drogę zagradzało im potężne, przewalone drzewo. Trakt był wąski, nie było jak przejechać dalej. Dość kłopotów? A skąd! Borys gdzieś się zmył, wyczuwając nadchodzące zagrożenie. Jakie? Na bezpiecznym, sprawdzonym przez listonosza szlaku? Najmniej spodziewane oczywiście — pod zdezorientowaną kompanią zwyczajnie zapadła się ziemia.

Zwyczajnie, bo i nic nadzwyczajnego tak po prawdzie w tym nie było — wpadli do starych tuneli, których sklepienia najwyraźniej nie mogły już utrzymać ciężaru ich i wozu. Chociaż z drugiej strony to od początku mogło być ukartowane… ale faktycznie wyglądało na czysty przypadek.

Petro, Yva i wóz spadli w nieco innym miejscu niż listonosz i Gongpao, którzy słysząc, niepokojące szumy dochodzące spod ziemi, chcieli ratować się ucieczką i zdołali nieco się oddalić. Teraz te dwie formacje dzielił potężny nasyp. Żeby znowu połączyć siły, brunetka i mój ulubieniec ruszyli jedynym widocznym dla nich tunelem z nadzieją, że tak uda im się dojść do pozostałych. Petro zrobił nawet prowizoryczną pochodnię (zmyślny chłopczyna!), ale Yva zgubiła za to manierkę z wodą. W razie jakichkolwiek kłopotów byliby bezbronni (nawet nie dlatego, że padliby z pragnienia — dziewczyna potrzebowała mieć przy sobie ciecz, którą mogłaby kontrolować). Ta świadomość nie zatrzymała ich jednak tak, jak Gongpao nie powstrzymała jej nieufność dla podziemnych szlaków. Wraz z listonoszem wpadła prosto do jednego z nich, a teraz pełzła uparcie dalej, to w milczeniu, to zagadując swojego kompana. Dowiedziała się dzięki temu paru ciekawych rzeczy — między innymi czegoś o tunelach i o historii. (A ja naprawdę jeszcze nie podejrzewałam, do czego to zmierza).

Tak czy inaczej, wyszło na to, że miejsce, w którym się znaleźli, było niegdyś drogą ucieczki dla czarodziejów po Wielkiej Wojnie i przesiąknęło ich magią tak, że nie byłoby niczym dziwnym, gdyby pojawiły się tam jakieś potwory… o, chyba nawet jeden się znalazł. A właściwie nie „się”, tylko Petro i Yvę — wydał przy tym dziki odgłos i ruszył ich śladem. Za nim natomiast pobiegł listonosz, który także usłyszał pisko-ryk i elfka, której rzucił miecz (nie żeby wiedziała, jak się nim posługiwać, ale może był dla niego za ciężki i zrobił z niej tragarza?).

A więc biegli; Wodzianka i mój kochany poławiacz pereł na przodzie, za nimi potworzynka, a za ową gnała pozostała dwójka… ale czy aby na pewno?

Nie! Kiedy Yva skręciła w kolejny tunel, okazało się, że pod ziemią nic nie jest takie proste jak na powierzchni i najwyraźniej zatoczyli kółeczko, bo w końcu wpadła na plecy teoretycznie znajdującej się za nią Gongpao.

Znowu byli w komplecie i mogli uciekać dalej — a to, co ich ścigało, z niejasnych powodów w końcu odpuściło.

Petro natomiast (ten chłopczyna jeszcze nie raz Was zaskoczy!) skierował paniczne swe kroki do kolejnego korytarza. A na jego końcu czekało gromadkę niemałe zaskoczenie. Wielka grota wypełniona rzeźbionymi kolumnami, błękitną poświatą i delikatnym, przyjemnym dźwiękiem. Z jej ścian wyrastały liczne kryształy, a sklepienie migotało dziesiątkami gwiazd. W głębi stała za to wielka, skryta w półmroku rzeźba kobiety.

Listonosz znów popisał się wiedzą — uznał, że pieczara ma coś wspólnego z ucieczką czarodziejów po Wielkiej Wojnie, a na dodatek wyczuł, że miejsce to jest przepełnione magiczną energią. Kiedy o tym wspomniał, Gongpao też to poczuła. Zastanawiała się jednak, jak zwykły listonosz mógł do tego dojść wcześniej niż ona. Postanowiła w końcu zapytać go, kim naprawdę jest, po co mu miecz i temu podobne rzeczy.

On zbył ją, twierdząc, że szlaki bywają niebezpieczne o tej porze roku, po czym zwrócił się do Yvy:
„- Mój zmysł orientacji nie jest tak dobry pod ziemią jak nad nią, ale te tunele zdają się prowadzić w kierunku Lasu Driad. Sądzisz, że to wszystko — zatoczył ręką koło po pieczarze — ma coś wspólnego z waszą małą wyprawą? Skarby, mapy, nasze nagłe wpadnięcie do tuneli i tajemnicze rzeźby. To wszystko wydaje się aż zbyt dogodne, żeby było przypadkiem, nie sądzisz? Może ktoś, kto odpowiada za tę pieczarę, rzucił też czar, który miał zmusić posiadacza klucza do jego tu przybycia?”

Coś w tym było…

Brunetka także zaczęła się zastanawiać, gdzie listonosz zdobył swoją wiedzę. Odciągnęła przyjaciół na bok, by ustalić, co z nim zrobią (a właściwie z sobą, by uniknąć z nim konfrontacji). Nie ufali mu, ale nie widzieli innego wyjścia jak trzymać się go do czasu opuszczenia podziemi. Umówili się, że potem zgubią podejrzanego mężczyznę w lesie.

Mając konspiracyjne szepty za sobą, Yva zagadnęła domniemanego listonosza raz jeszcze. Znowu zaskoczył ją wiedzą odnośnie tuneli, rzeźby i kolumn dookoła — jak się okazało, były to portale prowadzące do przeróżnych zakątków świata, a on najwyraźniej umiał je wykorzystać. Poproszony, by zaprowadzić gromadkę do Lasu Driad, w końcu pokazał co potrafi — uznał, że portale będą najszybszą drogą, więc znalazł odpowiednią kolumnę i uaktywnił ją, dziwnie przy tym wyglądając (tak, właśnie tak). Gdy już biegały po niej niebieskie wyładowania, kazał wszystkim po kolei dotknąć wielkiego słupa. Nie było już wątpliwości, że zwyczajnym listonoszem nie jest, ale dzieciaki nie miały innego wyjścia jak zdać się na niego. Pełni obaw i niepokoju wypełnili jego polecenie…

Szlachetny gryzoń Borys dobłąkał się w tym czasie do skraju lasu, gdzie został złapany w pułapkę przez legendarne wojowniczki trzeciego pułku klanu Borysa. Zdążył nakreślić im (ratując swoją skórę) jak wygląda szczurza sytuacja w Rubidii. Klan potrzebował ich wsparcia! A ludzie… mniejsza chwilowo z nimi!

Na dzisiaj to tyle, ale przed nami jeszcze jedna – ostatnia – część tej zwariowanej historii. Tę jednak zobaczycie dopiero za dwa tygodnie. Tymczasem, za tydzień, czeka nas kolejne (już 4!) wydanie Donosiciela pełne nowinek ze świata Alaranii. Ach, jak ten czas szybko leci… 😉

Komentarze do tego wydania możecie zamieszczać TUTAJ

Hashira i Kerhje

Dodatek specjalny – historia Yvy #1

Kochani Alarańczycy!

Dzisiaj prezentujemy Wam dodatek specjalny: Podsumowanie historii Yvy, spisane i opracowane przez Kanę. Miłej lektury!

Wstęp, czyli słowo od autorki

Hejo Wszystkim!

Z tej strony Kana! (bo po co podpisywać się na końcu, jak można na początku, chociaż i tak każdy wie, kim jestem, bo przecież dziewczyny zapowiedziały mnie powyżej… ale podpisać się wypada, a bałam się, że na końcu nie będzie mi pasować, więc oto jestem tu – na wstępie)!

Korzystając z okazji, chciałam przedstawiać Wam w skróconej formie parę zamkniętych już wątków. Pomyślałam, że może komuś ułatwi to śledzenie dalszych przygód uczestniczących w nich postaci i rzuci nieco światła na dalsze ich poczynania, a nawet na uzupełnione już fragmenty KP. Przyznaję, że w dużej mierze dzięki Pani Losu mam teraz co opisywać, więc na razie pojawiać się będą właśnie te wątki, które doczekały się mojej ingerencji. Na swoje usprawiedliwienie dodam, iż ma to też tę zaletę, że zwykle ,,uwolnieni” bohaterowie są potem aktywni gdzie indziej i tak oto wracamy do punktu wyjścia, w którym założyłam sobie, że komuś coś ułatwię, bo jak ,,aktywni” to pewnie i ,,obserwowani” (tak przynajmniej podpowiadają mi moje wibrysy).
Marzy mi się rozpisanie zawiłości niecnego planu obarczania Was dobrowolnym czytaniem moich interpretacji (tfu! podsumowań!), ale niestety jak zwykle wszystko zmyślnie zaplanowałam na ostatnią chwilę i tak oto zaraz muszę oddać wstęp, by dziewczyny go przeczytały, zaakceptowały i wkleiły, pozostawiając mnie z poczuciem, że coś jest w nim strasznie źle, a ja nie zdążę już tego poprawić… Więc będę się streszczać (musiałam)!

Podsumowania zaczęłam od tematów Yvy. Przygody jej i Gongpao (a także mojego ulubieńca – Petro) podzielone są w sumie na trzy osobne wątki (mają po jednej stronie, a ostatni niestety tylko 2 posty), lecz tworzą razem jedną, spójną całość. Chciałam je tak opisać, jednakże ze względu na długość tak zwanego ,,streszczenia” (zwłaszcza, że to jest pierwsze i próbne) zamiast upychać wszystko na raz, trzymałam się pierwotnego układu, tak więc ich losy zostaną Wam zaprezentowane w kawałkach (dwóch). Przedstawię Wam też pokrótce bohaterów, tak na wszelki wypadek – Yva to nastoletni mag wody z naturalnym talentem, podpadła bardziej ‘uczonym’ magom z Rubidii, Gongpao natomiast jest zafascynowaną ludźmi elfką pochodzącą z odizolowanej (bardzo odizolowanej) od świata górskiej wioski. A Borys to jej szczur.

Tak, to byłoby już chyba wszystko ode mnie, poza ostatnim zdaniem – nie czytajcie streszczenia – spójrzcie na przezabawny oryginał!

Cz. I ,,W ramionach oceanu”

Akcja zaczyna się w Rubidii. W dzień. Całkiem pogodny dzień. Yva najęła się do ochrony cennego ładunku u znajomego marynarza, ale nie przewidziała, że na statku poza załogą będą czaić się obcy piraci (są jeszcze piraci swojscy, zdecydowanie bardziej znośni), którzy wyskoczą ze skrzynek jak diabeł z pudełka, gdy tylko okręt znajdzie się wystarczająco daleko od brzegu. W celu ratowania życia dziewczyna po improwizowanym akcie samo- i cudzoobrony skoczyła do wody, słonej w dodatku.
Nim wróciła do portu minęło trochę czasu (dziewczyna naprawdę lubi wodę, jest wodnym magiem i w ogóle to bardzo podejrzane zjawisko), ale opłacało się. Płynąc minęła Petro, którym mogłam się pozachwycać. Jest rozkoszny! Poławia perełki, uśmiecha się, tchórzy i jest ładnym chłopcem! I w dodatku ,,kiedyś będzie z niego przystojny mężczyzna”. Tak! To nie ja to powiedziałam, to ona, ale zgadzam się!

Aha, no i klucz. Yva nurkując znalazła na dnie tajemniczy klucz (właściwie trudno, żeby znalazła go na dnie nie nurkując, prawda?). Znalezisko bardzo ją zaintrygowało. Gdy wypełzła z gracją na brzeg obejrzała je sobie. Klucz miał na górze wybitą czaszkę, otoczoną kolczastym pnączem. (To ważne, bo to przewodni znak-symbol!). Yva była zachwycona – od razu wyobraziła sobie jak znajduje piracki, dawno ukryty skarb! (Jakie to szczęście, że w wątkach takie marzenia mają szansę się urzeczywistnić!)

W tym samym czasie, kiedy nieświadoma-jak-wiele-traci pływała, wyławiała klucz i przyglądała mu się, do mojego ukochanego Petro zagadała jakaś inna osóbka. Była to właśnie Gongpao, jednak i ona nie doceniła wdzięków ślicznego młodzieńca. Ale zaczynając od początku!
Do miasta przywiózł ją listonosz (to też jest ważne). Ją i ‘jej’ szczura Borysa. Elfka miała problem ze znalezieniem morza (i odnalezieniem się w nowym miejscu), a Borys nie. Ale on nie szukał morza, tylko czegoś innego. I znalazł, bo to w końcu Borys. Ale i tak miał pecha, bo to jego ‘pani’ natknęła się na wspaniałego Petro i z nim rozmawiała. Poławiacz chciał jej wcisnąć perły (oczywiście nie za darmo), ale że nie miała pieniędzy postanowiła pomóc mu je sprzedawać (w poście brzmiało to miło i logiczne).

I tak skończyli razem. Jako nowi znajomi i handlarze, ale zawsze.
No i w sumie nie na długo, bo młody zostawił ją ze swoim kramikiem przekazując jej, żeby jak zobaczy Yvę (którą opisał), przekazała mu od niego wiadomość. Tak Gongpao została sprzedawcą, a Petro zniknął mi z pola widzenia.

Yva natomiast poszła sprawdzić co stało się z załogą jej znajomego marynarza. Jak się okazało straty były niewielkie, choć niestety jakieś. Ale takie rzeczy zdarzały się na morzu (a przynajmniej w tej wersji alarańskiego wszechświata). Tak czy inaczej została uspokojona i mogła iść dalej. Właśnie tam ,,dalej” (to jest w porcie) dostrzegła białowłosą elfkę sprzedającą perły. Uznała, że Petro znowu zagania do roboty cudzoziemców (,,namawia obcokrajowców do pracy”) i ruszyła długouchej na ratunek. Lecz nie doszła do niej, bo usłyszała coś o mapie prowadzącej do skarbu…

Mówił o niej Mały Szu, miejscowy ‘gangster’ będący właśnie w towarzystwie mało cnotliwych typków oraz potężnego trolla. Jako rozsądna dzieweczka Yva postanowiła podkraść się bliżej, żeby popatrzeć i kiedy troll wywołał ogólnie pojęte zamieszanie zakosiła mapę. Fajnie, nie? (Kto chce na żonę tę zawadiacką kobitkę?)

To zwiastowało kłopoty, dlatego kiedy taktycznie się wycofując wpadła na Gongpao i Petro zaciągnęła ich do gospody, w której pomieszkiwała. Trochę dla bezpieczeństwa, a trochę by podzielić się nowinkami. Tak czy inaczej drużyna (jeszcze nie wiedząc, że jest drużyną) była w komplecie! Lecz niestety – ledwo usiedli Mały Szu i jego trolli klient także znaleźli się w lokalu, z niecnym zamiarem siania zamętu i może mniej niecnym odzyskania mapy (w sumie chyba mieli do tego prawo, ale nie lubię opryszków, więc im nie kibicowałam). Petro był przerażony, Yva nie mniej (z tym, że ona miała powód), Gongpao nie kryła ekscytacji, a Borys borysował z innymi Borysami na ladzie, niemal niezauważony.

Elfka za to zwróciła na siebie uwagę i to właśnie tę najbardziej niepożądaną – Mały Szu podszedł do ich stolika, ponieważ swoje podniecenie wyraziła nieco za głośno: ,,Szykuje się niezłe widowisko, nie sądzicie? Petro, Yva, wy to umiecie wybrać lokal!”. Dzięki tym dwóm zabiegom (kradzieży i okrzykom) Petro znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie. Znalazła się w nim również Gongpao (chyba nie do końca tego faktu świadoma) oraz Yva (świadoma aż zanadto). Ale! W ostatniej chwili ,,w głowie dziewczyny zapaliło się światełko”. Przypomniała sobie, że trolle mają bardzo dobry węch! Użyła więc swojej magii, by podgrzać na zawołanie wszystkie trunki znajdujące się w karczmie i utworzyć gryzący w oczy dym. Podziałało! Troll wyleciał jak oparzony, a Mały Szu pozbawiony ochrony nagle stracił swój animusz (a niektórzy obecni w karczmie mieli z nim do pogadania).

Yva korzystając z okazji zaciągnęła Petro i nowo poznaną elfkę na górę, by opowiedzieć im o wszystkim (Gongpao była niepocieszona, bo nie udało jej się wziąć udziału w karczmarskiej bójce, ale ostatecznie dała się wepchnąć po schodach). I w końcu można było sprawę wyjaśnić!

A właściwie zagmatwać jeszcze bardziej, bo tak oto – obejrzawszy sobie mapę i klucz i symbole się na nich znajdujące – nowo uformowana (teraz już oficjalnie) drużyna uznała, że musi udać się do Lasu Driad (bo być może właśnie tam ukryty jest skarb pradawnych piratów)! Zeszli więc na dół – Petro i Yva żeby zejść, a Gongpao żeby znaleźć Borysa, który w międzyczasie zdołał wraz ze swymi krewnymi zdemolować parter karczmy. No i oczywiście pokonać wszystkich tam obecnych robiąc im coś o czym lepiej nie wspominać. Nigdy.

Także listonosz, znalazłszy się w nieodpowiednim momencie w najmniej odpowiednim czasie, stał się szczurzą ofiarą. Dlatego kiedy uśmiechnięta elfka z Borysem na ramieniu zapytała, czy by ich łaskawie do Lasu Driad nie podwiózł, zgodził się natychmiast, nerwowo udając, że wcale nie zmierzał w przeciwnym kierunku.

To już wszystko w dzisiejszym podsumowaniu. Ciąg dalszy nastąpi!

Komentarze do tego wydania można zamieszczać: TUTAJ

Hashira i Kerhje